Słowenia – Polska 3:0

09.09.2009

Maribor - Stadion Ljudski

Tragifarsa

Długo zastanawiałem się czy w ogóle pisać relację z tego meczu ale stwierdziłem, że jest to zbyt ważne wydarzenie w historii polskiej piłki (bynajmniej nie ze względów sportowych) i tak często wraca się do wydarzeń z Mariboru, że nie sposób pominąć tego meczu. Wyjazd na Słowenię to także ogromna życiowa lekcja dla mnie osobiście, wiele doświadczeń i swoista nauczka na przyszłość. Ale po kolei. Mecz w Mariborze miał być jednym z ostatnich akordów eliminacji Mistrzostw Świata 2010. Trzeba zaznaczyć, że dotąd były to bardzo słabe eliminacje w wykonaniu biało-czerwonych ale udany finisz mógł jeszcze zmienić perspektywę. Sytuacja w tabeli i gra piłkarzy była niejako odzwierciedleniem tego co działo się w polskiej piłce. A działo się dużo i działo się źle. Związek był nieudolnie zarządzany przez prezesa Grzegorza Lato i sekretarza generalnego Zdzisława Kręcinę. Mnożyły się afery i niejasne sytuacje, do tego selekcjoner Leo Beenhakker był skonfliktowany z działaczami PZPN. Taki obraz piłkarskiej centrali trafiał do kibiców i mediów, którzy na każdej płaszczyźnie ostro krytykowali piłkarski związek. Sytuacja była tak zła, że PZPN bojąc się ewentualnej porażki ze Słowenią i gniewu kibiców zrezygnował z dystrybucji biletów na to spotkanie. Działacze (nieoficjalnie) zamówili raptem kilkadziesiąt sztuk wejściówek, które rozdysponowali pomiędzy VIP-ów i sponsorów. Jak można się domyślić takie działania jeszcze bardziej podgrzały atmosferę i spowodowały dodatkową mobilizację polskich fanów, którzy tłumnie zjechali do Mariboru. Większość oczywiście bez biletów, ale nie wszyscy o czym napiszę w dalszej części relacji. Myślę sobie – ok, skoro takie jest nastawienie piłkarskiego związku to na przekór trzeba jechać na ten mecz. Zaczęło się planowanie i szukanie opcji transportu. Auta nie miałem, tanie linie lotnicze do Słowenii nie latały, połączenia autokarowe były bardzo drogie. W tym miejscu muszę przypomnieć, że mówimy o czasach przed ekspansją mediów społecznościowych, gdzie nie było grup facebookowych i konwersacji przez Messenger czy WhatsApp, a szczytem możliwości komunikacyjnych był komunikator Gadu-Gadu. W owym czasie miejscem gdzie można było znaleźć informacje kibicowskie było forum kibice.net. To właśnie tam dotarłem do wpisu Kosy z Katowic, który organizował wyjazd kibiców do Mariboru. Na priv dostałem szczegóły logistyczno-finansowe wyjazdu. Szybka decyzja – jedziemy! Miejscem spotkania i miejscem skąd wyjeżdżał autokar były Katowice. Do umówionego punktu dotarło kilkadziesiąt osób. Była dosłownie cała Polska, geograficznie od Hetmana Zamość po Lecha Poznań i Dyskobolie, czy od chłopaków z Pogoni Lębork i Lechii Gdańsk, przez Raków aż po Cieszyn i Podbeskidzie. Co ważne atmosfera była kapitalna i w trakcie wyjazdu nie było żadnych spin (przynajmniej ja takich nie zarejestrowałem). Startujemy z Katowic i jak nietrudno się domyślić od startu mamy „wesoły” autobus. Ogólnie podróż minęła dość płynnie, nie licząc zamieszania, prowokacji i wnikliwego sprawdzania na granicach, ale tego trzeba się było spodziewać. Po kilkunastu godzinach docieramy do Mariboru, a właściwie w okolice miasta bo miejsce naszego noclegu było położone na wzgórzach odległych około 20 km od centrum. Ośrodek i warunki pierwsza klasa. Był to kompleks SPA więc w budynkach były wszelkie udogodnienia jakie wiążą się z tego typu wypoczynkiem. Niestety właściciele spodziewali się chyba wycieczki emerytów z Polski, tymczasem przyjechali kibice i szybko okazało się, że jedna czy druga atrakcja jest albo zamknięta albo w remoncie. Ale nie z kibicami takie numery. Basen zamknięty, no nie! Do budynku weszło kilku delikwentów, jakimiś korytarzami, piwnicami dotarli do pomieszczenia basenowego, otwarli je od środka – i tak basen został oficjalnie otwarty! Nie minęła nawet minuta i kilkanaście osób było już w wodzie. Ot takie przywitanie z Mariborem. Na wyjeździe byłem solo dlatego zostałem przydzielony do pokoju z chłopakami z Olkusza i Łomży. Było nas tam chyba 6 czy 7 osób, fajna ekipa, dużo śmiechu (jeśli kiedyś przeczytacie ten wpis to serdeczne pozdrowienia z Libiąża). Ogólnie czas pobytu w ośrodku jak nie trudno się domyślić minął na integracji i dyskusjach na wszystkie możliwe tematy. Przy każdym budynku na ławkach tworzyły mniejsze lub większe kółka dyskusyjne, do każdego można się było bez spiny przysiąść i pogadać. Ogólnie trzeba przyznać, że wszystko było świetnie zorganizowane, duży plus i podziękowania dla Kosy. Niestety news o kibicach z Polski na mariborskich wzgórzach szybko dotarł do miasta, bo już niedługo po przyjeździe na terenie kompleksu pojawił się radiowóz, z czasem kolejny, pojawiły się także niepotrzebne prowokacje. Im bliżej do meczu sytuacja robiła się chora bo na teren ośrodka zaczęły podjeżdżać policyjne pojazdy opancerzone. Czy naprawdę kibiców przebywających w ośrodku wypoczynkowym, pijących piwo i czasami coś pośpiewających trzeba aż tak pilnować i wprowadzać niepotrzebnie nerwową atmosferę? Siedzieliśmy „skoszarowani” w ośrodku, ale przecież chcieliśmy też zobaczyć miasto. Początkowo był plan żeby jechać do Mariboru autokarem, ale nie byliśmy pewni czy Policja w ogóle wypuści nas z terenu kompleksu. Plan się jednak zmienił i była to zdecydowanie akcja wyjazdu! Otóż wspomniane wcześniej zastępy Policji zebrały się w okolicy bram wjazdowych i pierwszego budynku w kompleksie. W związku z tym cała ekipa wyjazdowa gromadziła się w drugiej części ośrodka. Okazało się, że za ostatnim budynkiem stała… ciężarówka. Była to duża wywrotka, a kierowca akurat kończył pracę i jechał do miasta. O dziwo bez problemu zgodził się nas zabrać, więc grupa szybko zaczęła pakować się do skrzyni ładunkowej. Nagle cała ekipa zniknęła za budynkiem, ale nie wzbudziło to podejrzeń funkcjonariuszy, którzy tkwili na swoich pozycjach. Przyczepa pełna, ruszamy w dół wzgórza jakąś boczną drogą. Zgnieceni jak sardynki, kucając lub na kolanach ale kogo to interesowało ważne, że mamy transport, a Policja dalej pilnuje pustych hoteli. Wjeżdżamy do miasta i od razu wzbudzamy małą sensację. W końcu nie często przez miasto jedzie ciężarówka, a na otwartej „pace” siedzi kilkadziesiąt osób w czerwonych koszulkach (koszulki przygotowane przez Kose specjalnie na wyjazd). Ludzie machają, a kiedy ciężarówka staje na skrzyżowaniach dostajemy porcje oklasków. Wkrótce pojawiły się patrole Policji, które eskortowały nas już do centrum Mariboru. Uff po emocjonującej podróży docieramy do centrum miasta. W tym miejscu chciałbym rozwinąć poruszony wcześniej temat biletów na mecz i szerzej obecności polskich kibiców w Słowenii. Krótko mówiąc PZPN nie chciał polskich kibiców i oficjalnie zrezygnował z dystrybucji biletów na ten mecz. W takich sytuacjach solidarność kibiców wzięła jednak górę. Słoweńscy fani postanowili nam pomóc, wykupili część biletów i przekazali nam je przed meczem (finansowo wszystko zostało uregulowane). Papierowy kartonik w ręku pozostaje czekać na mecz. Okazało się, że przeciwko obecności polskich kibiców w Mariborze był nie tylko PZPN ale także lokalne władze. Początkowo wszyscy byli zdezorientowani. Oficjalny komunikat był taki, że kibiców z Polski ma nie być, tymczasem przyjechało kilka tysięcy fanów. Wszystkie ogródki restauracyjne w centrum miasta były biało-czerwone. Im bliżej meczu Polacy zaczęli zbierać się pod stadionem. Ku zdziwieniu wszystkich nagle pod stadion podjechał autokar. Kierowca otworzył drzwi a z autobusu wysypała się wesoła ekipa z trąbkami, wuwuzelami, czapeczkami. Niektórzy dosłownie się „wysypali” z autobusu bo byli tak nawaleni, że nie byli w stanie złapać pionu. Okazało się, że byli to działacze oraz przedstawiciele sponsorów PZPN i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że mieli bilety na mecz. A przecież oficjalna narracja związku była taka, że biletów dla Polaków miało nie być – w ogóle! Ten fakt rozwścieczył tłum. Wesoła grupka autokarowiczów usłyszała solidną porcję gwizdów i wyzwisk, szybko wróciła do pojazdu i odjechała. Z czasem okazało się, że była jeszcze inna grupa „przyjaciół PZPN”, która miała bilety na ten mecz. Na kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem otwarto bramy. Pierwsze kilkanaście osób weszło na stadion, po czym słoweńskie służby zorientowały się, że większość osób w kolejce to Polacy. Nagle w momencie wejścia na obiekt należało pokazać słoweński dokument tożsamości i tu zaczęły się problemy i pierwsze zamieszanie. Przepychanki były tak duże, że wkrótce pod kołowrotkami pojawił się kordon Policji. Po kilkunastu minutach pojawił się komunikat, że polscy kibice nie zostaną wpuszczeni na stadion. Ta informacja stała się zarzewiem konfliktu. Wkrótce na przy stadionowym placu zaczęły się starcia kilkuset kibiców z Policją. Stałem z boku, byłem zwykłym studentem, a nie agresorem i nie zamierzałem brać udziału w żadnej zadymie. Wkrótce sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Na placu pełno było przypadkowych osób, które nie wiedziały co się dzieje i co mają robić. Nagle cały tłum zaczął biec w stronę pobliskich zabudowań. Ja i jeszcze kilkanaście innych osób stajemy pod płotem i czekamy na rozwój sytuacji. Bardzo szybko pojawiają się słoweńskie oddziały szturmowe, uzbrojone i wyszkolone do radzenia sobie w takich sytuacjach. Szybko szczelnie otaczają cały teren i ku naszemu zdziwieniu także naszą grupę stojącą obok. Przy drodze był wtedy budowany jakiś blok i ci kibice którzy chcieli dalszej konfrontacji uciekli właśnie na plac budowy. Zaczęły się ganianki po całym pustostanie i bijatyki na kolejnych piętrach. Po kilkunastu minutach ci którym nie udało się uciec zostali złapani i sprowadzeni na dół. Staliśmy tak chwilę otoczeni przez wianuszek policjantów, ale stwierdziliśmy w kilka osób, że już trzeba stąd iść. Próbujemy wyjść i dostajemy z całej siły policyjną pałą. Myślę co tu jest grane. Zaczęliśmy po angielsku próbować się czegoś dowiedzieć, ale nikt nie chciał z nami rozmawiać. Wkrótce pojawił się jakiś tłumacz i powiedział że zostaliśmy zatrzymani w związku z zamieszkami i zostaniemy przewiezieni do aresztu. Co? Jak? Człowiek stał z boku, kompletnie nie angażował się w żadną prowokację czy konfrontację. Zaczęliśmy razem z kilkoma innymi przypadkowymi osobami wyjaśniać naszą sytuację co skończyło się kolejnymi ciosami pałą! Myślę, że to się nie dzieje naprawdę. A jednak siedzę sobie na murku a wokół mnie kupa Policji i kilkadziesiąt zatrzymanych Polaków. Tłumaczyć się nawet nie ma jak bo znów będzie pałowanie, pozostaje czekać na rozwój sytuacji. Wcześniej pisałem o „przyjaciołach PZPN-u” z biletami i okazało się, że wśród zatrzymanych są także (zakładam że przypadkowo jak ja) osoby z tego grona. Ku zdziwieniu wszystkich nagle ktoś się za nimi wstawił i kilkanaście osób z biletami z jakimś czerwonym paskiem mogło opuścić zatrzymaną grupę. I gdzie tu sprawiedliwość! Po kilkudziesięciu minutach pod stadion zaczęły podjeżdżać samochody policyjne. Każdemu z zatrzymanych skrępowano ręce trytytkami i zaczęto wsadzać do policyjnych suk. Policyjne samochody jeden za drugim odjeżdżały spod stadionu. Przyszła i na mnie pora. Jechałem ostatnim transportem razem z kilkoma innymi kibicami. Kiedy odjeżdżaliśmy w nieznanym kierunku, na stadionie właśnie zaczynał się mecz. W głowie miałem tylko dwie myśli: gdzie mnie wiozą i co będzie dalej. Zawieziono nas na jakiś komisariat i ustawiono w rzędzie pod ścianą. I tak staliśmy na jakimś dziedzińcu, jeden obok drugiego, ze zawiązanymi z tyłu rękoma. Nagle wyszedł nam na „powitanie” chyba cały komisariat. Policjanci patrzyli, śmiali się i palili papierosy. To było totalnie upokarzające. Staliśmy tak przez kilkanaście minut, aż zaprowadzono nas do wnętrza budynku. Tam najpierw spisano dane z dowodów osobistych, zrobiono nam zdjęcia i odebrano telefony komórkowe. Po tym wszystkim kazano nam podpisać jakieś papiery (oczywiście wszystko po słoweńsku) i bez słowa wyjaśnień zamknięto nas w celach. Totalny szok. Przydzielono mnie do pomieszczenia dwuosobowego, razem ze mną był chłopak z Tarnovii. Wszystko co się działo wcześniej było dla mnie irracjonalne. Dopiero jak usiadłem na pryczy, kraty się zamknęły, minął szok i opadła adrenalina zaczęło do mnie docierać co się dzieje. Pojawiły się pytania i strach co będzie dalej. Jak długo tu posiedzę? Co z autokarem? Co z moimi rzeczami w hotelu? Jak wrócę do domu? I milion innych pytań. Wcześniej wszystko działo się dynamicznie, teraz leżąc w zamknięciu zaczęło się analizowanie i rozmyślanie. Pojawił się nawet prozaiczny żal, że tyle drogi „tłukłem” się do Słowenii i zamiast siedzieć na trybunach, to ja leżę w celi. Jednocześnie pojawił się gniew jak można tak niesprawiedliwie potraktować człowieka. Zaczynałem rozumieć, te wszystkie niewybredne przyśpiewki dotyczące Policji jakie pojawiają się na stadionach. Bo faktycznie najłatwiej zastosować odpowiedzialność zbiorową. Zamiast schwytać faktycznych prowodyrów i agresorów, lepiej wziąć wszystkich do jednego worka przynajmniej będzie efekt którym można się pochwalić. Logika Policji. I tak obok osób, które faktycznie szukały przygód, do pierdla trafili bogu ducha winni ludzie. Na moje oko pewnie połowa tej grupy, która odjeżdżała sukami na komisariat to jacyś przypadkowi kibice, którzy albo stali w złym miejscu w złym czasie albo mieli na sobie biało-czerwone barwy więc kwalifikowali się do zatrzymania. Mecz się już skończył, a mi w celi mijała kolejna godzina. O zaśnięciu nie było mowy. Próbowałem zamknąć oczy i nie myśleć o całej sytuacji. Czas mijał a w głowie zostały właściwie dwie myśli – Co będzie rano? I czy oprócz mnie jeszcze ktoś z naszej grupy autokarowej został zatrzymany? Wmawiałem sobie, że jeśli tak to być może autokar poczeka na nas (wcześniej zapomniałem dodać, że następnego dnia wczesnym rankiem planowany był powrót do Polski). Po długiej nocy nastąpił poranek i dotarły do nas pierwsze informację, że najprawdopodobniej będziemy mogli opuścić areszt. Okazało się, że duża część naszej ekipy autokarowej została zatrzymana i spędziła noc w areszcie. Nie wiem co działo się w nocy „po drugiej stronie krat”, ale zakładam, że Kosa i chłopaki z brygady wyjazdowej byli mocno zaangażowani w to aby dowiedzieć się co się z nami dzieje i jakoś nam pomóc. Pewnie tak jak my mieli nieprzespaną noc. Fakt faktem skrócono nam okres zatrzymania i rano mogliśmy opuścić areszt. Zanim jednak mogliśmy odzyskać rzeczy osobiste i opuścić komisariat, znów otrzymaliśmy do podpisania jakieś dokumenty (oczywiście wszystko po słoweńsku). Dodatkowo na każdego nałożono grzywnę 200 euro i bez uiszczenia tej kwoty nie można było odzyskać dokumentu tożsamości. Byłem bodajże jedną z trzech osób, które zapłaciły tę grzywnę. 200 euro było wtedy dla mnie horrendalną kwotą, gdyż studiowałem i pracowałem jedynie na pół etatu. Ani wcześniej, ani później nie miałem w życiu podobnej sytuacji, byłem tak wystraszony, że chciałem wszystko uregulować i jak najszybciej zapomnieć o całej tej słoweńskiej przygodzie. Już nie pamiętam czy finalnie odzyskałem od razu dokumenty (czy odebrałem je w Polsce) czy dostałem jedynie pismo, na podstawie którego mogłem tymczasowo przekraczać granice. Najważniejsze było dla mnie, że wychodząc z komisariatu zobaczyłem czekający autokar. Idąc w stronę pojazdu obróciłem się na chwilę i zrobiłem zdjęcie komisariatu. Zdjęcie to jest do dziś dla mnie przestrogą i wspomnieniem słoweńskiej eskapady. Ogólnie to wszystko co działo się na Słowenii było dla mnie ogromną nauczką na przyszłość.

Mecz na Słowenii był nie tylko dla mnie dużym przeżyciem, ale był także wydarzeniem, które zapisało się w historii reprezentacji Polski. Zapisało się ze wszech miar negatywnie. Mecz miał bardzo duży ciężar gatunkowy. U nas atmosfera fatalna ale ewentualne zwycięstwo mogło poprawić nastroje i dać jeszcze nadzieję na awans na czempionat w RPA. W przypadku Słowenii atmosfera była zgoła odmienna. Drużyna bardzo dobrze grała w eliminacjach a zwycięstwo nad Polską wydatnie przybliżyłoby ją do udziału w Mistrzostwach Świata. Dodatkowo zespół znajdował się w bardzo dobrej formie. Słoweńcy przed meczem z biało-czerwonymi w starciu towarzyskim po świetnej grze minimalnie przegrali z Anglikami. Na niezbyt dużym stadionie w Mariborze pojawił się komplet kibiców. Oglądając później relację telewizyjną należy podkreślić, że gospodarze przez cały mecz prowadzili bardzo dobry doping i co ważne we wsparcie piłkarzy zaangażowany był cały stadion. Co do samego meczu występ Polaków należy przemilczeć. Nie było walki, nie było agresywności, nie było umiejętności, nie było pomysłu, cytując klasyka nie było nic. Przez cały mecz polscy piłkarze nie stworzyli żadnej sytuacji bramkowej (przepraszam sytuacja sam na sam Ebiego Smolarka w 93 minucie, jak już wszystko było rozstrzygnięte). Słoweńcy też nie grali wielkiego meczu, ale byli zdeterminowani i skuteczni. Najpierw w 13 minucie Zlatko Dedić wpadł w pole karne, strzelił z całej siły z ostrego kąta i niestety Artur Boruc przepuścił pod brzuchem lecącą w niego piłkę. Potem 42 minuta dynamiczne zejście ze skrzydła w pole karne Andraza Kirma (zawodnika Wisły Kraków), wyłożenie futbolówki do Milivoje Novakovica, który pakuje ją do bramki. Dzieła zniszczenia Słoweńcy dopełnili w 62 minucie kiedy pięknie wymienili piłkę wzdłuż pola karnego, ośmieszyli polską obronę i Valter Birsa lekką podcinką nad interweniującym Borucem ustalił wynik meczu na 3:0. Fatalny wynik, dramatyczna gra. Klęska, katastrofa, blamaż, żenada, dno, hańba – to określenia, które najczęściej pojawiały się w przestrzeni publicznej po spotkaniu w Mariborze. Jedna z gazet (niestety nie pamiętam która) następnego dnia opublikowała całą białą stronę (przypominającą nekrolog) i na środku zamieściła wpis – w tym miejscu miała być relacja z meczu oraz noty i oceny piłkarzy, niestety żaden z Polaków grających w Mariborze nie zasłużył, żeby napisać o nim chodź jedno zdanie. Żenujący występ piłkarzy był jednak dopiero preludium do tego co działo się potem. To co najciekawsze i to co przeszło do historii działo się w telewizji. Najpierw Dariusz Szpakowski na kilka minut przed końcem meczu rozpoczął tyradę. W swoim smutnym monologu podsumował występ Polaków w eliminacjach, skrytykował selekcjonera i przedstawił ogólny, ponury obraz polskiej piłki nożnej. Mecz się zakończył, piłkarze z trenerem zeszli do szatni. Do zespołu postanowiła dołączyć świta PZPN-u, jednak zmierzającego do szatni prezesa Grzegorza Latę zaczepili dziennikarze. Podczas wywiadu w TV zapytano prezesa o plany na najbliższą przyszłość. Lato najpierw stwierdził, że jest na gorąco po meczu i nie chcę podejmować decyzji pochopnie. Aż tu nagle BOOM! W drugim zdaniu dodał: decyzja już została podjęta i jest nieodwołalna. Trener Beenhakker przestaje być trenerem reprezentacji Polski. To się nagrało i przeszło do historii. Przekaz był jasny – Leo Beenhakker odznaczony przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Człowiek Roku według tygodnika Wprost, zwolniony ze stanowiska selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski podczas… wywiadu w TV. Oczywiście zdaniem większości obserwatorów zwolnienie Holendra było nieuniknione ale czas i forma były kompromitujące dla włodarzy polskiej piłki. Obrazki z szatni Polaków po meczu były druzgocące. Cała drużyna włącznie z trenerem przez dłuższy czas siedziała ze wzrokiem wbitym w podłogę. Nikt nie podniósł głowy, nikt nie powiedział ani słowa. Farsa w Mariborze trwała jednak nadal. Wtem prezes PZPN wszedł do szatni, podziękował zawodnikom za grę i wymienił uścisk dłoni z selekcjonerem. W tym drobnym geście porażający był chłód i wzajemna niechęć. To wszystko uchwyciły kamery TV. Co ważne w tym momencie nikt w szatni (trener, zawodnicy, sztab), nie miał pojęcia o wywiadzie prezesa i o podjętej decyzji. Wkrótce trener wyszedł z szatni i udał się na konferencję prasową, gdzie od dziennikarzy dowiedział się że został zwolniony. Beenhakker w kilku mocnych słowach skomentował całą sytuację. Nie wrócił już z drużyną do Warszawy, tylko prosto z Mariboru udał się do Holandii. Otoczka związana ze zwolnieniem trenera poszła w świat, ale sama decyzja była słuszna. Już dużo wcześniej magia holenderskiego szkoleniowca się skończyła i w tym momencie należało powiedzieć „sprawdzam” i zadać pytanie Leo Why? Z racji charakteru pożegnania Beenhakker nie zdążył na to pytanie odpowiedzieć. W tym momencie wypadało zgodzić się z krytyką i tezami Dariusza Szpakowskiego przedstawionymi w jego monologu. Legendarny polski komentator podkreślił, że Beenhakker zapowiadał wyjście z „drewnianych domków” i obiecywał wznieść nas na słynny „international level”. Pierwszego w historii reprezentacji awansu na EURO i niezapomnianych meczów z Portugalią czy Czechami nikt Holendrowi nie zapomni, jednak końcówka jego pracy to pasmo słabych meczów zakończone blamażem na Słowenii. Holenderski selekcjoner podważający na każdym kroku polską myśl szkoleniową i skonfliktowany z polskimi trenerami (Piechniczek, Engel) z czasem stracił zupełnie sympatię kibiców i dziennikarzy. Ostatecznie po trzech latach pracy, po 47 oficjalnych spotkaniach (22 zwycięstwa, 13 remisów i 12 porażek) Holender opuścił Polskę. Tak naprawdę po tych kilku latach znaleźliśmy się w punkcie wyjścia i musieliśmy budować reprezentacje od nowa. Po meczu ze Słowenią reprezentacja Polski spadła na wstydliwe 5 miejsce w grupie eliminacyjnej Mistrzostw Świata wyprzedzając jedynie San Marino. W przekazie medialnym przewijał się chwytliwy filmowy tytuł „Pożegnanie z Afryką”, a kibice mogli jedynie powiedzieć pa pa RPA.

 

9 wrzesień 2009

Maribor – Stadion Ljudski – widzów 10.000

 

Słowenia – Polska 3:0 (2:0)

1:0 – Dedić 13′

2:0 – Novaković 45′

3:0 – Birsa 62′

Słowenia: Handanović – Brecko, Suler, Rozić, Jokić – Kirm, Radosavljević (89′ Pecnik), Koren, Birsa (72′ Komac) – Novaković, Dedić (58′ Ljubijankić)

Polska: Boruc – Żewłakow, Bosacki, Dudka, Gancarczyk (61′ Smolarek) – Błaszczykowski, M. Lewandowski, Roger, Obraniak (46′ Łobodziński), Krzynówek – Brożek (61′ R. Lewandowski)

Żółte kartki: Dedić, Brecko (Słowenia) – Błaszczykowski, Obraniak (Polska)