Ciągle pada
Wspominając czasy pracy w kadrze trenerów Beenhakkera, czy Smudy często prześmiewczo wspomina się o serii meczów towarzyskich (często abstrakcyjnych) rozgrywanych w tym czasie przez polską kadrę. Na pierwszy plan przywoływane są legendarne zgrupowania w Tajlandii i gra w „prestiżowych” rozgrywkach o Puchar Króla Tajlandii czy mecze sparingowe na Bliskim Wschodzie. Mniej kibiców pamięta, że w tym czasie reprezentacja latała także sportowo-turystycznie do RPA czy zimową porą na Cypr. Jaki był cel tych eskapad? Oczywiście wersja oficjalna to konieczność zgrywania drużyny oraz testowania nowych zawodników (głównie narybku z polskiej ligi). Wersja nieoficjalna – oczywiście pieniądze. Reprezentacja jeżdżąc tu i tam otrzymywała pieniądze od gospodarzy-organizatorów plus oczywiście wszelkie profity z reklam. Co jak co ale stadiony lub często zwykłe boiska w różnych częściach świata były gęsto oblepione reklamami i bandami sponsorskimi. Pewnie takie wyjazdy były na rękę także pzpnowskiej świcie i regionalnym baronom. Raz zwiedzą świat, a dwa tam można chlać do woli bo nikt nie widzi. No i oczywiście wszystko za związkową kasę. Pielgrzymki latały wszędzie tam gdzie piłkarze. Zdarzały się nawet sytuacje gdzie delegacja związkowa była liczniejsza niż skład sportowy! Wśród tych wesołych (czasami także pożytecznych) meczów zdarzały się również pojedyncze sparingi grane gdzieś w Europie, o których się w ogóle lub prawie w ogóle nie mówi i nie pamięta. Wśród tych pomijanych meczów były takie starcia jak: Serbia – Polska w Kufstein, Norwegia – Polska w Faro, Białoruś – Polska w Wiesbaden czy Łotwa – Polska w Klagenfurcie. Ten wpis poświęcam „meczowi na wodzie” w Kufstein, a pozostałe z wymienionych sparingów postaram się opisać w oddzielnych relacjach. W ramach wycieczki objazdowej po Europie, tym razem PZPN zaplanował mecz sparingowy z Serbami w… austriackim Tyrolu. Trzeba przyznać, że jakość przeciwników z jakimi mierzyła się polska kadra im bliżej turnieju EURO 2012 była coraz lepsza. Serbowie, w tym czasie 15 drużyna w rankingu FIFA, byli na ostatnim etapie przygotowań przed zbliżającymi się Mistrzostwami Świata w RPA. Zapowiadał się naprawdę wartościowy mecz towarzyski w małym alpejskim miasteczku Kufstein.
Jak dojechać w austriackie Alpy? Takie pytanie zrodziło mi się w głowie w kontekście tego wyjazdu. Tanie linie odpadały (samoloty nie latały z Polski w tę część Europy), pozostała komunikacja autokarowa. Wybór padł na rejsowy autobus z Krakowa do Monachium. Bilety kupione – decyzja zapadła. Sama podróż do stolicy Bawarii minęła bez historii. Długa, nurząca jazda, ale większość drogi udało mi się przespać. Niestety ten wyjazd był pod znakiem deszczu i szaro-burej aury. Na playlistę podczas tej eskapady powinienem wrzucić sobie utwór Czerwonych Gitar – „Ciągle pada”, bo z każdą chwilą po przyjeździe „…mokre niebo się opuszczało coraz niżej„. Nad Alpy i Bawarię napłynął rozległy deszczowy front i praktycznie przez 90% wyjazdu padał mniejszy lub większy deszcz. Gdy już dotarłem do celu i za oknem autokaru widziałem tylko ścianę deszczu, wszelkie plany na zwiedzanie i dalsze podróże „wzięły w łeb”. Łało niemiłosiernie ale postanowiłem zobaczyć kilka najbardziej znanych miejsc w centrum Monachium. Cytując dalej słowa piosenki „...a ja chodzę desperacko i na przekór wszystkim moknę„, no i chodziłem i zwiedzałem. Udało się m.in. podjechać na obrzeża miasta i zobaczyć podświetlony akurat w tym dniu w niebieskie barwy (TSV 1860 Monachium) stadion Allianz Arena. Jeśli chodzi już o sam dojazd na mecz do Kufstein i powrót do Monachium to podróż planowałem lokalną szybką koleją kursującą na trasie z Monachium do Innsbrucku. Deszcz nie odpuszczał, kupiłem więc pelerynę i ruszyłem do Austrii. Kufstein to malutkie, senne miasteczko zaraz przy granicy niemiecko-austriackiej, położone nad rzeką Inna, nad którym góruje Twierdza Kufstein. Pewnie z powodu pogody miasto nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Właśnie z racji aury pobyt tam ograniczyłem do minimum i zaraz po meczu miałem pociąg powrotny. Po kilkunastominutowym spacerze ulicami miasta dotarłem na „stadion” w Kufstein. Stadion to zdecydowanie za dużo powiedziane. Obiekt piłkarski znany z polskiego futbolowego krajobrazu też to nie był. Miejsce rozgrywania tego sparingu przypominało bardziej przyszkolne boisko lekkoatletyczne z jedną trybuną ulokowaną wzdłuż bieżni. Jaki był klucz wyboru takiego obiektu na mecz piłkarskiej reprezentacji Polski? Dobre pytanie. Przed bramami stadionu czekało kilkudziesięciu kibiców z Polski. Był czas na rozmowy o piłce i kibicowskich realiach w niższych ligach. Początkowo wydawało się, że mecz zainteresował tylko niewielką grupę kibiców piłki nożnej z Polski. Tymczasem nagle pojawiła się grupa kibiców gości. Kilkunastoosobowa ekipa serbskich fanów zaczęła iść w naszym kierunku. Co się wydarzy pomyślałem? Wokół nie było praktycznie żadnej policji czy służb ochrony. Pojedyńcze osoby w odblaskowych kamizelkach były jedynie na samym obiekcie. Gdyby doszło do konfrontacji ciężko powiedzieć jakie byłyby jej skutki. Finalnie Polacy stali po dwóch stronach ulicy, a szpaler Serbów przeszedł środkiem. Skończyło się na wymianie spojrzeń, obie grupy wytrzymały ciśnienie. Przed samym meczem lało jak z cebra. Wcześniejszy zakup peleryny okazał się świetnym pomysłem, choć mimo wszystko finalnie i tak byłem przemoczony. Po wejściu na stadion rozpoczęło się szukanie miejsca na rozwieszenie flagi. Przy boisku były tylko niskie barierki, więc finalnie flaga zawisła u góry na koronie trybuny, zaraz obok flag kibiców z Andrychowa, Hrubieszowa i Jarocina.
Jeśli w Monachium ciągle padało, szansa na poprawę pogody w małej alpejskiej wiosce oddalonej o 90 km od stolicy Bawarii była niewielka. I faktycznie w chwili rozpoczęcia meczu deszcz nie ustawał, ba miało się wrażenie, że jest coraz bardziej intensywny. Stadion malutki, kameralny ale mimo fatalnej aury wypełniony szczelnie do ostatniego miejsca. Kibice polscy i serbscy zajęli miejsca na tej samej trybunie po dwóch przeciwnych stronach boiska. Mimo iż to jedynie mecz towarzyski, dla obu drużyn de facto wyjazdowy, oba sektory kibicowskie były mocno oflagowane. W 2′ przez pewien czas mecz był wstrzymany, gdyż pojawił się kłopot z dobraniem… odpowiedniej piłki. Po wznowieniu walka o piłkę toczyła się w środkowej strefie boiska. Już po pierwszych kilku minutach gry, wiadomo było, że warunki na placu będą ekstremalnie trudne. Dużo aktywniejsi od początku byli Polacy. Próbowaliśmy oskrzydlać akcję i strzelać z dystansu, chcąc wykorzystać śliską murawę. Bardzo blisko zdobycia bramki był w 11 minucie Kuba Błaszczykowski, który huknął z całej siły z rzutu wolnego z boku pola karnego. Mokra, ciężka piłka przeszła tuż obok słupka. Ciekawostka a propos piłki – grano piłką Jabulani, która była oficjalną futbolówką zbliżających się Mistrzostw Świata w RPA. Polacy w dalszym ciągu mieli optyczną przewagę i w 17 minucie mieli kolejną świetną okazję. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego przez Błaszczykowskiego, w polu karnym Robert Lewandowski wyprzedził Alaksandara Lukovicia, uderzył na bramkę, ale piłkę z linii bramkowej wybił Aleksandar Kolarov. Kolejna składna akcja naszych reprezentantów miała miejsce w 24 minucie. Na lewym skrzydle urwał się Sławomir Peszko i mocno dośrodkował. Piłka przeszła przez całe pole karne na prawej stronie dopadł do niej Błaszczykowski, z pierwszej zgrał do Lewandowskiego, ale strzał Lewego zdołał sparować serbski bramkarz. Serbowie pierwszą groźną akcję przeprowadzili dopiero w 28 minucie i gdyby nie fatalna murawa powinni prowadzić 1:0. Na prawym skrzydle Milos Krasić ograł dwóch polskich zawodników, wbiegł w pole karne i dośrodkował. Danko Lazović wyprzedził Łukasza Piszczka i strzelił w kierunku bramki. Lecąca do pustej bramki piłka nagle ugrzęzła na jakiejś kałuży i tuż przed linią bramkową złapał ją Łukasz Fabiański. Z akcji zakończonych strzałem w kierunku bramki, należy odnotować także sytuacje Dawida Nowaka z 42 minuty. Zszedł on z prawego skrzydła w kierunku bramki, ograł dwóch obrońców, uderzył z lewej nogi ale zbyt słabo żeby pokonać Bojana Isailovicia. Minutę później odgryźli sie Serbowie. W sytuacji jeden na jeden w polu karnym, Milan Jovanović ograł Grzegorza Wojtkowiaka, strzelił mocno, ale tuż obok bramki. W tej krótkiej relacji wymieniłem jedynie sytuacje strzeleckie, ale warto podkreślić, że sytuacji podbramkaych, strzałów zablokowanych czy samych rzutów rożnych było bardzo dużo. Pierwsze 25 minut gry to zdecydowana przewaga Polaków, potem mecz się wyrównał. Na trudnej murawie wyróżniali się przede wszystkim polscy skrzydłowi czyli Peszko i Błaszczykowski. Druga połowa zaczęła się od strzału z rzutu wolnego Zorana Tosicia i obrony Fabiańskiego. W 56 minucie piłkę po obwodzie pola karnego wymienili Serbowie, na koniec płasko po ziemi strzelał Krasić, ale Fabiański „na raty” obronił. Dwie minuty później odpowiedź Polaków, w polu karnym Lewandowski instynktownie zgrywa do Błaszczykowskiego, ale bardzo mocny strzał Kuby, paruje na rzut rożny wprowadzony w przerwie Vladimir Stojković. W 73 minucie najgroźniejsza akcja przeciwników. Z prawej strony atakował wprowadzony po przerwie i bardzo aktywny Dragan Mrdja. Dośrodkował, piłka minęła całe pole karne i całą linię naszych obrońców, ale Marko Pantelić, mając przed sobą pustą bramkę uderzył nad poprzeczką. Ogólnie rzecz biorąc akcenty w drugiej części meczu się odwróciły. Trener Serbów Radomir Antić, w przerwie dokonał kilku roszad w składzie i w drugiej połowie to nasi przeciwnicy prowadzili grę i mieli więcej sytuacji bramkowych. Po meczu walki, sparing „na wodzie” zakończył się bezbramkowym remisem. Dla Serbów był to z pewnością cenny sparing, chodź w ich przypadku najważniejsze było nie odnieść żadnych kontuzji, gdyż już za kilkanaście dni mieli rozegrać swój pierwszy mecz w finałach Mistrzostw Świata. Z remisu zadowoleni mogli być także polscy piłkarze i trener Franciszek Smuda. Polska w kolejnym meczu (mimo, że w kolejnym bezbramkowym) pokazała dobrą, ofensywną grę. Zawodnicy Reprezentacji Polski, szczególnie w pierwszej połowie umiejętnie atakowali skrzydłami, brakowało jedynie wykończenia. Brak skuteczności zrzucić można na karb fatalnej pogody i grząskiej murawy. No cóż prawdziwy test miał nadejść kilka dni później w Murcji, w pojedynku z Hiszpanią, jednym z faworytów zbliżającego się Mundialu w RPA.
Po meczu przemoknięta grupa kibiców, dziękuje drużynie za walkę i większość szybkim krokiem udaje się w kierunku dworca. Wskakujemy do pociągu. Uff w końcu jest ciepło i sucho. Jechałem w przedziale akurat z chłopakami z Jarosławia i Marcinem z Irlandii. Był czas na rozmowy, trochę śmiechu i… suszenie ubrań i flag. Po godzinie docieramy do Monachium. Jest już noc, a mi pozostało szybko przemieścić się z dworca kolejowego na dworzec autobusowy, gdyż nad ranem miałem autokar powrotny do Krakowa. Na koniec, nawiązując raz jeszcze do słów piosenki Czerwonych Gitar, można podsumować ten wyjazd mówiąc – „…w strugach wody ale z czołem podniesionym” wróciłem do Polski.
2 czerwiec 2010
Kufstein – Kufstein Arena – widzów 4.000
Polska – Serbia 0:0
Polska: Fabiański – Piszczek (68′ Jodłowiec), Wojtkowiak, Glik, Sadlok – Peszko (77′ Rybus), Dudka, Mierzejewski – Błaszczykowski (88′ Matuszczyk), Lewandowski (90′ Sobiech), Nowak (71′ Cetnarski)
Serbia: Isailovic (46′ Stojkovic) – Ivanovic, Subotic, Lukovic, Kolarov – Krasic (69′ Mrdja), Kuzmanovic, Stankovic (46′ Petrovic), Jovanovic (46′ Tosic) – Zigic (46′ Pantelic), Lazovic (59′ Kacar)
Żółte kartki: Peszko, Wojtkowiak (Polska) – Petrovic (Serbia)