Polska – Słowacja 0:1

14.10.2009

Chorzów - Stadion Śląski

3, 2, 1 koniec

Eliminacje zbliżały się do końca. Mimo iż postawa piłkarzy była karykaturalna, poziom sportowy był mizerny, to praktycznie co drugi mecz dostarczał nam takich „wydarzeń” o których mówiło się przez lata. Nie inaczej było z meczem Polska – Słowacja, który spokojnie można nazwać „meczem kuriozum”. Na każdej płaszczyźnie to co działo się przed, w trakcie i po meczu na stałe wpisało się w uniwersum polskiej piłki nożnej. Zacznijmy od otoczki przedmeczowej. Już we wcześniejszych wpisach analizowałem katastrofalną grę kadry i żenującą atmosferę w polskiej piłce. Porażki w Mariborze i Pradze tylko podgrzały negatywne nastroje kibiców. W przestrzeni publicznej zaczęły pojawiać się inicjatywy nawołujące do bojkotu PZPN-u i meczów kadry. Początkowo były to tylko pojedyncze, nieśmiałe głosy ze środowiska kibiców, z czasem akcja się sformalizowała. Spontanicznie powstała inicjatywa „Koniec PZPN”, która zapoczątkowała akcję „Pusty stadion” podczas najbliższego meczu eliminacyjnego ze Słowacją. Akcja z miejsca trafiła na podatny grunt i wkrótce oprócz kibiców włączyli się w nią dziennikarze, osoby publiczne, a nawet byli reprezentanci Polski. W różnych kanałach medialnych informowano o planowanym bojkocie i argumentowano, że tylko takie akcje mogą stać się przyczynkiem do zmian w polskiej piłce. Powstała petycja internetowa popierająca inicjatywę, którą podpisało kilkadziesiąt tysięcy osób. Od początku całą akcję i jej zasięg bagatelizowały władze PZPN, twierdząc że godzi ona w dobro polskiej piłki nożnej. Zewsząd słychać było nawoływanie do zmian i poparcia bojkotu, ale wiadomo liczą się czyny nie słowa. Nikt tak naprawdę nie wiedział jaka będzie finalnie frekwencja na Stadionie Śląskim. Pewne było jedynie to, że sprzedaż biletów szła fatalnie. Dni mijały, mecz się zbliżał i stało się jasne, że mecz międzynarodowy będzie frekwencyjną klapą. Sytuacja była na tyle dramatyczna, że PZPN w ostatniej chwili ruszył z akcją rozdawania za darmo biletów w śląskich szkołach i państwowych zakładach pracy. Nie pomogło! Na mogącym pomieścić 47.000 kibiców śląskim kolosie zjawiło się raptem… 4500 fanów z czego prawie połowę stanowili Słowacy. Akcja bojkotu meczu i zawstydzająca frekwencja na trybunach już same w sobie były kuriozalne, ale wyjątkowa była także… pogoda. Wtedy nikt w mediach nie trąbił o globalnym ociepleniu, nieodwracalnych zmianach klimatu, aż tu nagle w połowie października zaatakowała zima. I to sroga zima. Opady śniegu były tak silne, że spowodowały paraliż komunikacyjny na Śląsku, były także problemy związane z przerwami w dostawach prądu. W takiej niecodziennej, zimowej scenerii odbywało się spotkanie Polaków ze Słowakami. Bojkot, brak kibiców i opady śniegu oznaczały poważne problemy dla PZPN-u. Kilkanaście miesięcy wcześniej piłkarscy działacze zakładali, że mecz Polska – Słowacja może decydować o awansie na Mistrzostwa Świata więc organizację tego meczu powierzono zarządcom Stadionu Śląskiego licząc na duże zyski z dnia meczowego. Tymczasem organizacja meczu w Kotle Czarownic w nowej rzeczywistości oznaczała dla PZPN-u gigantyczne straty finansowe i kłopoty organizacyjne. Wszystko zaczęło się od buntu sponsorów. Rozkręcająca się akcja bojkotu i kreowany negatywny obraz reprezentacji tak mocno rezonowały w opinii publicznej, że sponsorzy jeden po drugim rezygnowali z reklamowania się na bandach reklamowych podczas najbliższego meczu eliminacyjnego. Najpierw wycofał się Bank Zachodni WBK, zaraz za nim firma Śnieżka, potem także Kompania Piwowarska. Oczywisty był brak zysków z biletów, doszły za to koszty organizacji i ochrony obiektu. Nie ważne, że na stadionie była garstka kibiców, trzeba było zapewnić liczbę ochroniarzy proporcjonalną do pojemności stadionu. Piłkarscy działacze, żeby totalnie nie popłynąć finansowo kombinowali jak mogli, a kwestia działania ochrony na tym meczu to kompletna farsa. Mówię tutaj o pracy personelu ochraniającego pod stadionem (właściwie o braku ochroniarzy na bramkach wejściowych), o pracy wewnątrz obiektu (na sektorach) i o tym co działo się bezpośrednio po meczu na murawie (temat rozwinę dalej). Kolejny klops finansowo-organizacyjny wiązał się z atakiem zimy. Lokalne media już kilka dni wcześniej alarmowały o fatalnych prognozach pogody w dniu meczu. Jeszcze dzień przed meczem prognozowano znaczny spadek temperatury i intensywne opady śniegu. Znając mentalność ówczesnych związkowych działaczy można założyć, że włodarze PZPN-u działali na zasadzie: „eeeee gdzie tam śnieg w październiku” albo „jakoś to będzie”. W tym przypadku niestety się przeliczyli. Mimo, że stadion posiadał system podgrzewania murawy, ze względów oszczędnościowych nie zdecydowano się go odpowiednio wcześniej włączyć. Gdy okazało się, że przed meczem zaczął się pogodowy armagedon, nagle podjęto decyzję o „podgrzaniu” placu gry, ale było już za późno. Mecz rozpoczął się na nieprzygotowanej, białej murawie. Kuriozalne obrazki pustego, zaśnieżonego Kotła Czarownic, rzekomo wówczas najlepszego stadionu w Polsce obiegły świat. Mecz eliminacji Mistrzostw Świata na obiekcie totalnie nieprzygotowanym. Wstyd!. Zwieńczeniem kompromitacji był fakt, że na stadionie nie było… kolorowej piłki niezbędnej do grania na białej murawie (finalnie znaleziono żółtą futbolówkę ale była ona niewidoczna w tych warunkach atmosferycznych). Czy to koniec absurdów w tym meczu? A skąd!. Trzecia minuta, poślizgnięcie na białej murawie i samobój! Potem także było ciekawie (o samym meczu nieco później).

Z mojej perspektywy mecz ze Słowacją miał być po prostu smutnym zakończeniem eliminacji. Szum medialny związany z bojkotem nakazał jednak spojrzeć na ten mecz z innej perspektywy. Uczucia miałem mieszane. Z jednej strony byłem zdegustowany tym co działo się w polskiej piłce i pewnie tak jak większość najchętniej wszystko bym „zaorał” i budował od nowa. Ale czy bojkot drużyny nawet grającej na żenującym poziomie byłby właściwy? Ogólnie moje stanowisko to – bojkot PZPN tak, bojkot Polski nigdy! Rozumiem protest w stosunku do działaczy, federacji, czy wszelkie działania, które miały uderzyć w piłkarski „beton”. Ale czy kibic powinien bojkotować drużynę, którą wspiera? Czy kibic powinien odsunąć się od drużyny w trudnym momencie? Odpowiedź brzmi 2 x NIE. Polak powinien być z Polakami na dobre i na złe, dlatego zdecydowaliśmy z Łukaszem i Sebastianem, że pojedziemy do Chorzowa. Nie planowaliśmy jednak wchodzić na stadion, ale kibicować zza bram. Na forach internetowych wiele osób deklarowało, że w tym dniu zjawią się pod stadionem, mieli być także przedstawiciele inicjatywy „Koniec PZPN”, dlatego liczyliśmy że być może uda się zorganizować jakąś spontaniczną akcje dopingową przed bramami stadionu. Kupowanie wejściówek odpadało. Popieraliśmy protest i nie chcieliśmy dorzucać kilkudziesięciu złotych do kasy PZPN. Z góry zakładaliśmy, że pewnie mecz oglądniemy w którymś pubie w Chorzowie lub Katowicach. Pogoda w dniu meczu zaskoczyła chyba wszystkich. O problemach organizacyjnych PZPN związanych z pogodą już pisałem, ale warunki atmosferyczne zniechęciły chyba wszystkich chętnych deklarujących wcześniej przyjście pod stadion. Wokół stadionu były totalne pustki. Cicho, zimno i biało, a o tym że na stadionie ma odbyć się mecz świadczyły właściwie jedynie zapalone jupitery. No nic postanowiliśmy się jednak pokręcić po okolicy. Zrobiliśmy dwa kółka wokół stadionu i nie zastaliśmy nigdzie nawet żywej duszy. Do myślenia dał nam fakt, że nawet w okolicach bramek wejściowych nie było żadnych ochroniarzy. Hmmm dziwne. Podchodzimy więc bliżej, a tu bramy otwarte. Myślimy… no nie to niemożliwe. Ale skoro otwarte to wchodzimy i po minucie byliśmy już na trybunach bez żadnej kontroli, bez żadnego sprawdzania biletów. Takiego scenariusza nie zakładaliśmy, ale skoro za free udało się wejść na sektory to zostajemy. Na stadionie smutny widok. Wszystko (łącznie z murawą) zaśnieżone. Z perspektywy naszego sektora stadion wydawał się zupełnie pusty, uwagę zwracali jedynie słowaccy kibice, którzy szczelnie wypełnili swój sektor na jednym z łuków. Do meczu pozostało kilkanaście minut a nad stadionem rozpoczęła się zawierucha. Z każdą minutą wiatr i śnieżyca były coraz silniejsze. Na sektorach nie zastaliśmy jakiejkolwiek ochrony więc przemieściliśmy się w miejsce gdzie mogliśmy się schować przed padającym śniegiem. Opady były tak silne, że służbom organizacyjnym udało się odśnieżyć jedynie linie dookoła boisku i linie pola karnego. Zresztą pracownicy stadionu odśnieżali boisko nawet podczas grania hymnów narodowych. Apropo hymnów narodowych należy zaznaczyć fakt, że na stadionie panowała totalna cisza. Kibice ożywili się dopiero kiedy oba zespoły wychodziły na murawę, a najgłośniejszym momentem meczu było odgrywanie hymnów narodowych przez orkiestrę górniczą. Murawa była totalnie zaśnieżona. Wiadomo było, że meczem będzie rządzić przypadek i o poważnym graniu w piłkę w takich warunkach nie mogło być mowy. Na potwierdzenie tych słów nie trzeba było długo czekać. Początkowe minuty gry to przecieranie murawy przez piłkarzy. Kluczowa dla losów spotkania akcja miała miejsce już w 4 minucie meczu. Dośrodkowanie z lewej strony boiska Marka Hamsika, niefortunna interwencja wślizgiem na śniegu Seweryna Gancarczyka i piłka wpada do polskiej bramki. Gol, który w dużej mierze ustalił dalszy przebieg meczu. Słowacy, którym taki wynik dawał awans na Mundial, skupili się przede wszystkim na obronie i ewentualnych kontrach. Polacy próbowali atakować chodź w tych warunkach budowanie składnych akcji było niemożliwe. Dobrym pomysłem na strzelenie bramki na śnieżnej murawie były strzały z dystansu i faktycznie w pierwszej połowie dwukrotnie próbował Ludovic Obraniak (obie próby dość nieudolne) i dwa razy Mariusz Lewandowski. (jedna bomba trafiła w poprzeczkę, a mógł być gol stadiony świata). Najlepsze szanse na zdobycie bramki w tym meczu miał Ireneusz Jeleń. Irek najpierw strzelał z dystansu, ale słowacki bramkarz zdołał obronić, następnie wykończył w polu karnym akcję Obraniaka i Kuby Błaszczykowskiego, ale z kilku metrów posłał piłkę nad bramką. Tak zakończyła się pierwsza połowa. Można powiedzieć, że pierwsza część spotkania przebiegała pod dyktando silnego wiatru i intensywnej śnieżycy. To co jeszcze rzucało się w oczy w tym meczu to transparent jaki wisiał na trybunach z napisem „Chcemy dobra polskiej piłki. Polacy jesteśmy z wami”. Był to z jednej strony protest wobec działań PZPN, a z drugiej strony wyraz wsparcia dla reprezentacji w trudnym momencie. W drugiej połowie meczu znów asystowali raz Obraniak i raz Błaszczykowski, ale dwukrotnie słowaccy obrońcy ubiegli Jelenia w polu karnym tuż przed strzałem. W innej akcji dobrze czujący się na trudnej murawie Błaszczykowski znów wyłożył piłkę Jeleniowi, ale znów górą był goalkeeper gości. Znany z występów w lidze polskiej słowacki bramkarz Jan Mucha jeszcze kilkukrotnie (nieraz szczęśliwie) ratował gości przed utratą bramki. Z drugiej połowy odnotować należy dobrą sytuację w polu karnym i niecelny strzał Roberta Lewandowskiego (pod dośrodkowaniu z rzutu wolnego Sławomira Peszki). Ogólnie Polacy mimo trudnych warunków byli bliscy wyrównania, niestety nie udało się i to Słowacy mogli cieszyć się ze zwycięstwa i awansu na Mistrzostwa Świata. Ogólnie w przypadku tego meczu czepiałem się spraw organizacyjnych i kwestii ochrony obiektu, a właściwie jej braku. Więc na koniec, żeby nie było dwa kolejne przykłady. Po zakończeniu meczu ogromna radość gości. Cała drużyna, sztab i działacze wbiegli na murawę i pobiegli w stronę swoich kibiców. Euforia była tak ogromna, że słowaccy fani wkrótce sforswali ogrodzenie i „wysypali” się najpierw na bieżnię a potem na płytę stadionu. Gdzie w tej sytuacji były służby ochrony obiektu? Nie wiem, nie zarejestrowałem. Słowacka kadra razem z kibicami świętowała awans. Dla nich z pewnością było to niezapomniane przeżycie (dodatkowo biorąc pod uwagę warunki) i z pewnością ten mecz przeszedł do historii słowackiego futbolu. Jednak szczerze mówiąc z perspektywy trybun trochę dziwnie się patrzyło, jak już nie tylko trybuny ale nawet murawa największego polskiego stadionu były opanowane przez słowackich kibiców. Z pewnością przy normalnym meczu o stawkę sytuacja nie do pomyślenia, ale w tym meczu wszystko było na opak. Kolejna sytuacja związana czy to z oszczędzaniem czy to z brakiem ochrony na imprezie masowej wiąże się z moimi prywatnymi obserwacjami. W przerwie meczu przy gęsto padającym śniegu zdecydowaliśmy się przejść w pobliże trybuny głównej (skoro można swobodnie poruszać się po obiekcie). A tu niespodzianka też zupełnie pusto. Więc weszliśmy na zaplecze, byliśmy w loży VIP, w strefie cateringu i na stanowiskach dziennikarskich. Unikalny stadionowy tour podczas meczu piłkarskiego! Tutaj owszem pojawiły się służby porządkowe w odblaskowych kamizelkach ale nikt o nic nie pytał, nikt nic nie kontrolował. Zobaczyliśmy jak wygląda stadion z innej perspektywy, zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć i wróciliśmy na trybuny. Ot takie wspomnienia.

Mecz przegrany, otoczka fatalna. Do tego nieudolny PZPN oszczędzający na ochronie i podgrzewaniu murawy. Takie były fakty. A jaka była narracja piłkarskiego związku? Oczywiście oficjalny przekaz był taki, że to zimowa aura i słaba gra piłkarzy spowodowała, że kibice gremialnie odwrócili się od drużyny i nie przyszli na stadion. Bilans ostatnich meczów biało-czerwonych był fatalny. Porażki 3:0 ze Słowenią, 2:0 z Czechami i 1:0 ze Słowacją. Można powiedzieć 3,2,1 i koniec… agonia. Niestety był to smutny koniec na kilku płaszczyznach. Z jednej strony był to koniec Stefana Majewskiego jako selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski. Z góry było wiadomo, że był on trenerem tymczasowym, ale miał dżentelmeńską umowę z prezesem Grzegorzem Lato, że poprowadzi kadrę do końca roku. Jak widać prezes nie spełnił swoich obietnic i zwolnił Majewskiego po raptem dwóch meczach (bilans dwie porażki, zero strzelonych goli, trzy stracone). Był to też koniec kadry w obecnym kształcie. Wiadomo było, że katastrofalny występ w eliminacjach i przyjście nowej trenerskiej „miotły” spowoduje duże zmiany w składzie. Odmłodzona kadra przez najbliższe dwa i pół roku miała przygotowywać się do Mistrzostw Europy. Był to też niestety smutny koniec Stadionu Śląskiego w takim kształcie w jakim go wszyscy znali. Kocioł Czarownic, który był świadkiem największych sukcesów polskiej piłki nożnej, w tym m.in. meczów decydujących o awansie do Mistrzostw Świata (1978, 1986 i 2002), czy do finałów Mistrzostw Europy (2008) miał przejść gruntowną przebudowę. Smutno się patrzyło na pustego śląskiego kolosa, na którym dodatkowo cieszą się piłkarze i kibice rywala. Dodając do tego wszystkiego kompromitującą grę polskich drużyn w europejskich pucharach, wyłaniał się nam dramatyczny i kompromitujący obraz polskiej piłki nożnej.

 

14 październik 2009

Chorzów – Stadion Śląski – widzów 4.500

 

Polska – Słowacja 0:1 (0:1)

0:1 Gancarczyk 3’ (sam.)

Polska: Dudek – Rzeźniczak, Głowacki, Bieniuk, Gancarczyk – Błaszczykowski, M. Lewandowski, Roger (61’ Peszko), Obraniak – Jeleń (68’ R. Lewandowski), Paweł Brożek (86’ Janczyk)

Słowacja: Mucha – Pekarik, Strba, Salata, Petras – Weiss (67’ Novak), Kozak (85’ Karhan), Kopunek, Hamsik – Sestak (75’ Svento), Jendrisek

Żółte kartki: Weiss (Słowacja)