Tu wszystko się zaczęło
1 września czas ruszać do szkoły, ale kto by myślał o nauce jak wieczorem jest mecz. 1 września 2001 roku liczyło się tylko jedno – mecz Polska – Norwegia w Chorzowie. Dla chłopaka, który znał dotąd piłkę tylko z telewizora miało to być wielkie święto i ogromne przeżycie. Uważam, że aby na dobre złapać bakcyla, wsiąknąć w jakąś pasje bardzo ważne jest pierwsze doświadczenie. Jeśli chodzi o piłkę nożną to lepiej trafić nie mogłem, bo w tym meczu było wszystko – pełny stadion, głośny doping, spięcia na trybunach, walka na boisku, mnóstwo emocji, piękne gole i w końcu zwycięstwo i pierwszy od 16 lat awans Reprezentacji na Mistrzostwa Świata. Nawiązując do wstępu byłem wtedy w wieku szkolnym, jechałem na mecz z Tatą, Autosanem, w zorganizowanym wyjeździe pracowniczym. Przed stadionem tłumnie, gwarno, biało-czerwono wszelkie takie bodźce młody chłopak chłonął jak gąbka. Miejsca mamy na łuku za bramką. Kto zna specyfikę Stadionu Śląskiego wie, że widoczność z tej części stadionu nie należy do optymalnych, czy pisząc wprost jest po prostu słaba. Ale co tam widoczność wokół było tyle nowości, że widok na murawę nie miał specjalnego znaczenia. Mecz się zbliżał, mimo iż było to późne wrześniowe popołudnie i na zewnątrz było jeszcze dosyć jasno to zapaliły się jupitery. Tumult na trybunach robił się coraz większy. Na naszym sektorze, że tak to nazwę pełny przekrój społeczeństwa. Kobiety, mężczyźni, osoby starsze i młodsze. W pewnym momencie z korony stadionu w dół zaczęła schodzić zorganizowana grupa kibiców, która zajęła miejsce w środkowej części sektora i rozwiesiła małą flagę z napisem Zabrze. Mecz się zbliżał, doping stawał się coraz głośniejszy. Jeden z chłopaków ze wspomnianej grupy, niski, ciemna karnacja, bardzo charyzmatyczny, zaczął prowadzić doping na trybunie. Robił to w sposób tak „konkretny”, że strach było nie śpiewać, a na mnie jako młodym chłopaku zrobiło to dodatkowo duże wrażenie, gdyż pierwszy raz zobaczyłem jak wygląda doping w młynie od środka (hmm… pytanie jaka forma jest poprawna „w młynie” czy „we młynie”, w tym przypadku nie mamy do czynienia z budynkiem). Temperatura na murawie i na stadionie rosła. Piłkarze wchodzą na boisko, wrzawa, za chwile pierwszy raz na stadionie będę śpiewał hymn Polski. Podniecenie było tak duże, że ciarki przeszły mi chyba dopiero po 20 minutach. Stadion cały czas szalał, wszędzie krzyki, trąbki, gwizdy. Kibice nakręcali piłkarzy, a piłkarze swoją grą porywali trybuny. Stadion Śląski nazywany jest „Kotłem Czarownic”. W ostatnich latach to określenie zdecydowanie na wyrost, ja miałem ogromne szczęście, żeby poczuć prawdziwy „Kocioł Czarownic” na własnej skórze. Oprócz emocji na murawie, rosły także „emocje” na naszym sektorze. W pewnym momencie zza trybuny zaczęło się nieść Ruch, Ruch, HKS! i po chwili grupa kibiców wpada na sektor i zaczyna zbiegać w dół w kierunku kibiców z Zabrza. Zaczyna się, używając gwary – bajzel. Nikt tak naprawdę nie wie co się dzieje, bo większość sektora to jednak zwykli kibice plus tak jak pisałem wcześniej kobiety i dzieci. Zaczęła się bójka, na trybunie chaos, w ruch poszło wszystko co było pod ręką krzesełka, parasole, paski od spodni, co niektórzy delikwenci z pasków zrobili nawet… lasso. Oczywiście wszyscy rzucili się do ucieczki. Na sektor dość szybko wszedł kordon policji, który wypchnął wszystkich kibiców w okolice korony stadionu. Będąc na stadionie nie wiedziałem co się dzieję, ale analizując potem sytuację na spokojnie, nie trudno dojść do wniosku, że kibice z Zabrza wywieszając flagę na stadionie, wyznaczyli niejako miejsce konfrontacji z kibicami z Chorzowa. Ufff pierwszy mecz w życiu na żywo i tyle się dzieję. Mimo iż sytuacja na sektorze była bardzo niebezpieczna, nie wspominam jej jako jakiegoś traumatycznego przeżycia. Chyba miałem przekonanie (być może błędne), że jeśli nie prowokuje i nie szukam kłopotów nic złego nie może mi się stać. Finalnie po powrocie do autokaru okazało się, że kilka osób zostało poturbowanych, rozcięta głowa, krwiaki, otwarte rany ręki, ale skończyło się na opatrunkach. Z potężnym bagażem wspomnień ruszyliśmy w drogę do domu.
Zanim napiszę o meczu, kilka słów w kontekście samych Eliminacji Mistrzostw Świata 2002 i poprzednich meczów. Na wstępie należy zaznaczyć, że Reprezentacja Polski w eliminacjach była losowana dopiero z trzeciego koszyka i zdecydowanie nie była faworytem do awansu. Los przydzielił nam Norwegię z Tore Andre Flo, Johnem Carew oraz Ole Gunnarem Solskjaerem oraz Ukrainę gdzie w ataku brylowali Serhij Rebrow z Andrijem Szewczenką. Zwycięstwa w Kijowie i Oslo na trwałe zapisały się w historii polskiej piłki nożnej. Oprócz tego była także wygrana w Cardiff z Walią i remis w Erywaniu z Armenią, co w połączeniu z regularnym punktowaniem w meczach domowych dało bardzo dobrą sytuację wyjściową przed meczem z Norwegią. W tym czasie piłkarskie środowisko żyło nie tylko tym meczem ale także transferem Jerzego Dudka z Feyenoordu Rotterdam do Liverpoolu. Z racji na ogromną rangę meczu oraz termin – 1 września, trener Jerzy Engel przygotował specjalny film motywacyjny aby nastroić bojowo swoich zawodników. W filmie pokazana była historia Polski z naciskiem na atak hitlerowców i sowietów na nasz kraj, relacje świadków tych wydarzeń, a także dla kontrastu i pobudzenia obraz współczesnej Warszawy i gole Polaków z poprzednich meczów eliminacyjnych. Podziałało. W relacji telewizyjnej było widać jak nabuzowani byli piłkarze wychodząc na murawę, wzrok utkwiony w boisko, pełne skupienie. Jak można się było spodziewać od pierwszych minut na boisku trwała ostra walka. Obraz gry w obu połowach był podobny. Pierwsze 20 minut gry to walka o piłkę głównie w środku pola, w pozostałym czasie meczu widoczna była przewaga Polaków, którzy stworzyli sobie kilka groźnych sytuacji i co najważniejsze strzelili 3 bramki. Pierwszą bardzo groźną sytuację mieli jednak Norwegowie, ale w 22 minucie bardzo groźny strzał Solskjaera obronił Dudek. Z każdą minutą coraz bardziej zazębiła się współpraca Kryszałowicza z Olisadebe w ataku, co zaowocowało dwójkową akcją i bramką tego pierwszego w 45 minucie. Druga połowa to cały czas walka, aż nastąpiła 77 minuta, akcję rozpoczął Kałużny, dalej piłkę podciągnął Świerczewski, podał do Koźmińskiego, ten do Olisadebe i pada drugi gol dla Polaków. 10 minut później kolejny strzał Olisadebe broni norweski bramkarz, obrońca źle wybija piłkę, która znów trafia do Olisadebe, ten wystawia piłkę do Marcina Żewłakowa, który ustala wynik meczu na 3:0. Za chwile sędzia kończy mecz, a na trybunach zaczyna się święto. Gwizdy, trąbki, oklaski – stadion eksplodował. Należy jednak podkreślić, że w tym momencie awans na Mistrzostwa Świata nie był jeszcze przypieczętowany, gdyż oprócz zwycięstwa z Norwegią, kluczowy był także wynik meczu Białoruś – Ukraina. Mecz w Mińsku jeszcze trwał, ale po kilkunastu minutach przyszło potwierdzenie, że Ukraina wygrała to spotkanie 2:0, co premiowało Polaków awansem na turniej. Wtedy rozpoczęło się prawdziwe świętowanie. Znamienny był obrazek jak trener Jerzy Engel przechadzał się po murawie w swoim długim, eleganckim płaszczu, nagle podbiegli do niego zawodnicy i zaczęli podrzucać selekcjonera w geście radości. Zabawa zaczęła się na murawie bezpośrednio po meczu i trwała… następne 3 dni, co po latach potwierdzali zawodnicy w wywiadach i książkach. Świętowano tak hucznie, że ta sama Reprezentacja przegrała kilka dni później, w kompromitującym stylu z Białorusią na wyjeździe (porażka 4:1). Cel został jednak osiągnięty. Wracając do meczu Man of the Match jak dla mnie Radosław Kałużny, który był „zamieszany“ we wszystkie trzy bramki a oprócz tego miał jeszcze dwie dobre sytuacje do zdobycia gola. Dudek, Kłos, Karwan, Michał Żewłakow, Wałdoch, Hajto, Świerczewski, Koźmiński, Kryszałowicz, Kałużny, Olisadebe, Krzynówek, Marcin Żewłakow, Arkadiusz Bąk – obowiązkowo należy wymienić te nazwiska, bo oni nie tylko zagrali w meczu w Chorzowie, nie tylko wygrali ten mecz ale wprowadzili Polskę po 16 latach przerwy do finałów Mistrzostw Świata.
Jak wspomniałem na wstępie w tym okresie byłem jeszcze w wieku szkolnym, nie miałem dostępu do sprzętu fotograficznego. Większość zdjęć jakie zamieściłem w tej relacji znalazłem w sieci już dawno temu, nie jestem w stanie podać dokładnego ich źródła. Dodałem także kilka screenów z transmisji TV.
1 wrzesień 2001
Chorzów – Stadion Śląski – widzów 42.500
Polska – Norwegia 3:0 (1:0)
1:0 – Kryszałowicz 45+1’
2:0 – Olisadebe 77’
3:0 – Marcin Żewłakow 88’
Polska: Dudek – Kłos, Karwan, Michał Żewłakow, Wałdoch, Hajto, Świerczewski (90’ Bąk), Koźmiński (81’ Krzynówek), Kryszałowicz (75’ Marcin Żewłakow), Kałużny, Olisadebe.
Norwegia: Myhre – Bergdolmo, Johnsen, Berg, Basma, Roar Strand (62’ Riise), Sorensen, Leonhardsen (79’ Rushfeldt), Rudi, Solskjaer, Iversen (88’ Pal Strand).
Żółte kartki: Hajto, Kałużny (Polska).