Pierwsze koty za płoty
Żeby zacząć klimatycznie. Był chłodny, jesienny wieczór. Za oknem hula wiatr i pada rzęsisty deszcz. Tymczasem ja siedzę w przytulnym domku, przy kominku bla bla bla. Faktycznie to historia zaczęła się w pewien listopadowy wieczór (czy wtedy lało i wiało nie mam pojęcia) w kamienicy na krakowskim Kazimierzu. Właściwie to żadna historia, tylko krótkie wypociny o tym jak postanowiliśmy uszyć pierwszą flagę i wziąć ją na mecz. Był 2004 rok, studia w Krakowie i to wtedy zakiełkował pomysł aby pojechać (już samodzielnie) na jakiś mecz kadry i dodatkowo wziąć ze sobą flagę z nazwą swojego miasta. Zapał był duży, więc stwierdziłem, że taką flagę spróbuje uszyć własnoręcznie. O szyciu nie miałem pojęcia ale wiedziałem, że jeśli skończę to satysfakcja ze zrobienia tej flagi samodzielnie będzie ogromna. Idea była śmiała podrzuciłem ten pomysł Kamilowi i razem poszliśmy do sklepu kupić materiał. Założenie było takie, że flaga ma być większych rozmiarów. W sklepie okazało się że biały i czerwony materiał są, ale Pani ma końcówkę rolki i może nam sprzedać jedynie w całości. Ta całość to dwie płachty o łącznych wymiarach 3 x 3 metra. Chwila namysłu… ok, jak działać to z rozmachem… bierzemy. Dodatkowo dokupiliśmy także czarny materiał do zrobienia napisu i nici w kilku kolorach. W tym momencie wiedzieliśmy, że flaga będzie w większym rozmiarze niż zakładaliśmy i jej uszycie będzie wymagało dużo więcej pracy. I tutaj docieramy do wspomnianego na początku jesiennego wieczoru, gdzie igła i nitka poszły w ruch. Jako, że było to mieszkanie studenckie, w kamienicy, z piecem kaflowym ogrzewanym na prąd temperatura wewnątrz nie była specjalnie komfortowa. Aby uprzyjemnić sobie czas i rozgrzać późną wieczorową porą zaopatrzyłem się wcześniej w 11 puszek (to akurat doskonale zapamiętałem) złocistego napoju z górskim zbójem w logo. Czas start. O dziwo samo szycie poszło w miarę sprawnie gdyż w trzy wieczory flaga była gotowa, a 11 „studenckich energetyków” wydatnie pomogło. Uszyta własnoręcznie, najlepiej jak potrafiłem. Flaga jest, czas jechać na mecz. Wybór padł na konfrontację Polska – Irlandia Północna w Warszawie. Parę fotek przed wyjazdem i ruszyliśmy z Kamilem do stolicy. Na miejscu okazało się, że pierwszy mecz, był też pierwszą nauczką. Dotarliśmy do Warszawy, dotarliśmy pod stadion, atmosfera już przed meczem była kapitalna. Nie ma co zwlekać idziemy do bramek wejściowych. Kontrola biletów, kontrola osobista i w końcu kontrola plecaka. Mamy rozwinąć i pokazać flagę. I tutaj niespodzianka, nie wejdziemy z flagą na stadion. Powiedziano nam, że flaga jest za duża i według regulaminu obiektu nie może być wniesiona na stadion. Zaczęły się pytania co? jak? dlaczego? ale niczego nie wskóraliśmy. Z racji tego, że byliśmy już na terenie stadionu, nie było możliwości powrotu do samochodu, więc plecak musieliśmy zostawić w depozycie, a my weszliśmy na trybuny. Analizując całą sytuację na chłodno po kilku dniach doszliśmy do wniosku, że jednak było sporo racji w argumentacji dotyczącej wielkości flagi. Na „starej łazienkowskiej” płytę boiska od trybun oddzielał wysoki na ponad 3 metry płot. Gdybyśmy my powiesili swoją flagę i inne osoby zrobiłyby podobnie nagle by się okazało, że kilka najniższych rzędów nie miałoby widoczności na murawę. Biorąc pod uwagę, że flagi wiszą wzdłuż boiska to nagle na stadionie „zniknęłoby” kilkaset miejsc. Pewnie w przypadku meczu Legii na Żylecie nie byłby to żaden problemem, natomiast mecze reprezentacji miały trochę inną specyfikę. Patrząc na chłodno taki przepis wydawał się sensowny plus pewnie pojawiły się także kwestie dotyczące bezpieczeństwa. W tamtym momencie byliśmy zupełnymi laikami i nie wiedzieliśmy, że na „Żylecie”, która była ulokowana wzdłuż boiska i tak każdy siedzi na pierwszym wolnym miejscu, nie zważając na numer na bilecie. Napisałem siedzi, a prawda jest taka, ze cała trybuna stała cały mecz i przez cały mecz trwał doping. Jakże inne realia jakie mamy obecnie na meczach kadry. Dla nas była to absolutna petarda, coś co dotąd widzieliśmy tylko w TV mogliśmy poczuć na własnej skórze. Pod względem dopingu był to pewnie jeden z najbardziej pamiętnych meczów i cieszę się, że było mi dane być na „starej Żylecie” i poczuć klimat „starej Łazienkowskiej”. Po meczu powrót z chrypką i zdartym gardłem do domu. Z jednej strony radość bo mecz zaliczony, wynik pozytywny, z drugiej strony niedosyt bo flaga jednak nie zadebiutowała. Ale jak to się mówi „pierwsze koty za płoty”. Na stadionie widzieliśmy wiele flag, dużo większych niż nasza, czyli jednak można. Trzeba znaleźć sposób.
Jeszcze kilka słów apropo samej flagi, a właściwie powinienem napisać fany, baneru, szarfy czy barw narodowych. Pewnie pojawią się głosy, że przecież na fladze nie można pisać. Otóż zgodnie z art. 6 par. 1 ustawy o godle, barwach i hymnie Rzeczypospolitej Polskiej oraz o pieczęciach państwowych Flagą państwową Rzeczypospolitej Polskiej jest prostokątny płat tkaniny o barwach Rzeczypospolitej Polskiej, umieszczony na maszcie. Dodatkowo w art. 4 i 5 tejże ustawy jest informacja, że Barwami Rzeczypospolitej Polskiej są kolory biały i czerwony, ułożone w dwóch poziomych, równoległych pasach tej samej szerokości, z których górny jest koloru białego, a dolny koloru czerwonego oraz, że Barwy Rzeczypospolitej Polskiej stanowią składniki flagi państwowej Rzeczypospolitej Polskiej. Dodatkowo zostało uszczegółowione, że Flaga musi mieć proporcję boków 5:8 oraz ściśle określone odcienie bieli i czerwieni. Otóż żadna z naszych „flag” nigdy nie wisiała na maszcie, nie ma proporcji 5:8 i nie ma odcieni unormowanych ustawą więc co najwyżej jest jak pisałem wcześniej faną, banerem, szarfą w barwach narodowych, na której możliwe jest umieszczanie treści. Art. 5 pkt. 2 ww. ustawy mówi, że Każdy ma prawo używać barw Rzeczypospolitej Polskiej, w szczególności w celu podkreślenia znaczenia uroczystości, świąt lub innych wydarzeń. Na potrzeby tego i kolejnych tekstów będę używał określenia flaga, bo tak ją zwyczajowo nazywamy.
Przechodząc do meczu, od początku zapowiadał się on bardzo atrakcyjnie. Z jednej strony ze względu na rangę – szósty mecz Eliminacji Mistrzostw Świata 2006 a z drugiej strony z uwagi na bardzo dobrą sytuację wyjściową biało-czerwonych przed tym spotkaniem. Otóż w pierwszych pięciu meczach Polacy zgromadzili 12 punktów, wygrywając 3 trudne mecze wyjazdowe z Austrią, Walią i właśnie z Irlandią Północną, przytrafiła się także porażka z Anglią u siebie. Dodatkowo nasi reprezentanci rozbudzili apetyty kibiców wygrywając cztery dni wcześniej z Azerbejdżanem aż 8:0, co na ów moment było najwyższą wygraną Polaków w eliminacjach w historii. Reprezentacja wróciła na stadion Legii po dwóch latach przerwy (łącznie był to 62 mecz kadry na Stadionie Wojska Polskiego), na trybunach zasiadł komplet 13.500 kibiców. Spora grupa kibiców irlandzkich zasiadła w bocznych sektorach trybuny krytej. Wynik pierwszego meczu był nieco mylący (Polska wygrała w Belfaście 3:0), gdyż mimo niezłej gry, biało-czerwoni mieli w tamtym meczu także sporo szczęścia, przykładowo gdy Żurawski z pomocą wiatru strzelił bramkę bezpośrednio z rzutu rożnego. Kibice i dziennikarze nastawiali się na mecz walki i faktycznie na murawie przez pełne 90 minut trwała zażarta walka. W pierwszych kilkunastu minutach Irlandczycy próbowali atakować i stworzyli sobie nawet jedną groźną sytuację, kiedy w 12 minucie groźnie z dystansu strzelał James Quinna. Potem goście ustawili jednak zasieki obronne przed własną bramką i bardzo skutecznie się bronili. Polacy stwarzali sporo sytuacji ale nic z nich nie wynikało. Próbowaliśmy dosłownie z każdej pozycji. Przykładowo szczęścia brakło w 59 minucie kiedy Jacek Bąk spróbował strzału z połowy boiska i piłka musnęła poprzeczkę, ale także w 69 minucie kiedy Tomasz Frankowski miał piłkę 3 metry od bramki ale trafił w bramkarza. Szturm trwał. Defensorzy Irlandzcy, którzy w pierwszym meczu popełniali mnóstwo błędów, tym razem umiejętnie ustawiali się w obronie aż do 84 minuty. Wtedy to Polacy krótko rozegrali rzut rożny. Jacek Krzynówek z aptekarską dokładnością (jak przystało na Aptekarza z Leverkusen) dośrodkował w pole karne a piłkę do siatki głową z bliskiej odległości skierował Maciej Żurawski. Szał radości i wszyscy na stadionie odetchnęli z ulgą. Taki wynik utrzymał się do końca meczu. Według mnie zawodnikiem meczu zdecydowanie Maciej Żurawski. Oprócz gola, miał jeszcze dwie inne dobre sytuacje, oprócz tego cofał się po piłkę, próbował kreować akcję i napędzać grę. Do końca eliminacji Reprezentacja Polski grała dobrze i równo. W 10 meczach zdobyliśmy 24 punkty (dwie porażki z Anglią w Chorzowie i Manchesterze) i z drugiego miejsca w grupie awansowaliśmy na Mistrzostwa Świata 2006 w Niemczech.
30 marzec 2005
Warszawa – Stadion Wojska Polskiego – widzów 13.500
Polska – Irlandia Północna 1:0 (0:0)
1:0 – Żurawski 85’
Polska: Dudek – Rząsa (45′ Kiełbowicz), Bąk, Kłos, Kałużny (68′ Mila), Karwan (75′ Rasiak), Szymkowiak, Żurawski, Frankowski, Krzynówek, Baszczyński.
Irlandia Północna: Taylor – Baird, Capaldi, Hughes, Murdock, Williams, (88′ Elliott), Davis, Gillespie, Whitley, Quinn (35′ Feeney), Healy (81′ Smith).
Żółte kartki: Mila (Polska) – Quinn, Healy, Whitley, Murdock, Baird (Irlandia Północna)