Pierwszy wyjazd
„Jadę na Mistrzostwa Świata” nawet nie wiem kiedy wpadło mi to do głowy. Na imprezie studenckiej rzuciłem takie hasło, nie ukrywam trochę śmiechu było. Wtedy sobie powtarzałem „raz się żyje”, „raz w życiu trzeba być”, „jak nie teraz to kiedy”. No i cóż plany trzeba było przekuć w czyny. Największy problem – oczywiście pieniądze. W tym okresie studiowałem na studiach dziennych więc wiadomo, że się nie przelewało. Poprosić rodziców o pomoc odpada bo pomagali mi w utrzymaniu w czasie studiów, więc nie na miejscu byłoby prosić o pieniądze na taką fanaberie. Zostało oszczędzanie na czym się da i prace dorywcze, najczęściej na nocne zmiany. Jeśli chodzi o możliwość zarobkowania studentów w tamtym czasie nie było przesadnie dużo opcji. Był to Kraków przed ekspansją korporacji i galerii handlowych gdzie możliwość dorobienia chociażby w gastronomii też była mocno ograniczona. Do tego w moim przypadku z racji charakteru studiów w grę wchodziła tylko praca nocna co dodatkowo ograniczało wybór. Na ów czas miejscem pracy dla wielu studentów była drukarnia Donnelley na krakowskich Rybitwach. Umowa z firmą zewnętrzną, elastyczne godziny i dni pracy (w skrócie idę kiedy mogę). Były to głównie prace przy maszynach, pakowanie katalogów do pudeł, odbiór gazet z taśmy i inne podobne prace przy taśmie. Praca fizyczna, ale największym minusem był duży hałas pracujących maszyn. Bo takiej „głośnej” nocce człowiek wyjątkowo marzył o śnie, ale często trzeba było zaliczyć szybką kąpiel i iść na zajęcia. Tak nocka do nocki udało się zarobić parę stówek na wyjazd. W tym miejscu muszę zaznaczyć, że eskapada była planowana totalnie spontanicznie, bez żadnego doświadczenia w podróżach zagranicznych, ba miał to być dla mnie pierwszy wyjazd zagranicę w życiu. Od początku było dla mnie jasne, że jadę na mistrzostwa, ale nie jadę na mecz. Zdobycie biletu na mecz przekraczało moje możliwości finansowe i było praktycznie niemożliwe. Wtedy szczerze mówiąc nawet nie wiedziałem jak o taki bilet zaaplikować. Był to czas raczkującego internetu, nie było platform biletowych gdzie można się zarejestrować i spróbować kupić wejściówkę, nie było forów i grup internetowych gdzie można spróbować odkupić lub wymienić bilet. Skoro wiedziałem, że na mecz nie idę nie interesowałem się zbytnio kwestiami biletowymi. Miałem budżet na transport i jedzenie, a nocleg jak to się mówi miał „wyjść w praniu”. Nocleg był poza zasięgiem, z jednej strony miejsc do spania nie było (w końcu to mistrzostwa świata, do tego mecz z Niemcami) z drugiej strony ceny łóżka czy pokoju były horrendalne, zdecydowanie nie na kieszeń studenta. Pozostało zaplanować transport do Niemiec. Transport lotniczy odpadał ze względów finansowych i życiowych, bo w tym czasie nie wiedziałem nawet jak zarezerwować lot. Zostało iść na dworzec autobusowy w Krakowie. Patrzę jest napis przejazdy międzynarodowe, biuro podróży Jordan, sprawdzamy daty i cenę, no i… jest! Jadę do Niemiec na dwa dni. 14 godzin jazdy w jedną stronę, żeby wrócić po 48 godzinach, ohhhhh jeeeeee. Ale co tam, liczą się mistrzostwa świata. Termin się zbliża, podniecenie rośnie. I w końcu dzień wyjazdu (wieczór dzień przed meczem). Zajmuje miejsce w autokarze, ruszamy. Po jakiejś godzinie jazdy ktoś mnie szturcha z tyłu. „Młody napijesz się jednego” – obracam się do tyłu a tam dwóch panów, już mocno rozanielonych, sączy sobie wódeczkę. Odparłem coś w stylu, że nie, że nie mam czym poczęstować w podzięce, ale stanęło na tym, że jednak panowie skutecznie mnie przekonali. Podróż zaczęła mijać szybciej. Okazało się, że panowie jadą do pracy do Wrocławia. We Wrocławiu zmiana towarzystwa. Panowie wysiedli, a na wolny dotąd fotel obok mnie przysiadł się starszy chłopak. Potężnie zbudowany, cały w tatuażach aż po szyję i o… bardzo wysokim głosie. Zaczęliśmy rozmawiać ale w głowie cały czas dźwięczał mi ten dziewczęcy głos kontrastujący z wyglądem zakapiora. Okazało się, że gość jechał do pracy do Niemiec, był kibicem Śląska Wrocław, więc rozmowa zeszła na piłkę nożną i mistrzostwa świata. Pogadaliśmy chwilę, a resztę drogi przespałem. Z samego rana jestem w Dortmundzie. Cały dworzec i okolice pełne banerów reklamowych dotyczących mistrzostw. Wychodzę z dworca bez planów jak spędzić dzień oraz bez nawigacji, w którą stronę mam w ogóle pójść (takie czasy). Zaczynam się kręcić po mieście, z każdą godziną przybywa kibiców dosłownie z całego świata. Polaków jest mnóstwo. W przestrzeni miejskiej łatwo dostrzec porozstawiane w różnych miejscach instalacje ze skrzydlatymi nosorożcami. Figury skrzydlatych nosorożców są symbolem Dortmundu, a z okazji mistrzostw przygotowano dodatkowo 24 nowe instalacje w barwach każdego z krajów-uczestników. Godziny uciekają mecz się zbliża. Wiadomo biletu na mecz nie mam, nie miałem też planu gdzie mecz będę oglądał. Żeby poczuć klimat meczu postanowiłem pójść pod stadion. Z centrum miasta do Westfallenpark i dalej na stadion jest kilka kilometrów. Droga wśród tłumu kibiców mija jednak bardzo szybko. Pod stadionem tłoczno. Polaków dużo, ilościowo na pewno nie ustępowali Niemcom. Wszędzie trąbki i śpiewy. W tym momencie po raz pierwszy zacząłem żałować, ze jednak nie mam biletu na mecz. Okazało się jednak, że takich osób bez biletu, które tak jak ja przyjechały poczuć „klimat” mistrzostw są setki, jeśli nie tysiące. Na pytanie gdzie najlepiej oglądnąć mecz, większość odpowiadała – strefa kibica lub Westfallenhallen (hala sportowa niedaleko stadionu). Wybór padł na to drugie miejsce i okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Dla kibiców wydzielono pół hali, ustawiono ogromny telebim, a większość kibiców zgromadziła się na górnych balkonach. W większości byli to Polacy. W tym dniu oprócz meczu Polaków z Niemcami, grała też Hiszpania z Ukrainą i Tunezja z Arabią Saudyjską oba te mecze można było zobaczyć na telebimie. Wybija godzina 21:00 – zaczyna się. W czasie meczu hala omal nie eksplodowała. Zabawa i doping trwały bez przerwy przez pełne 90 minut. Akustyka hali była genialna i tylko potęgowała efekt dopingu. Szczerze mówiąc aż nie mogłem uwierzyć, że stosunkowo nieduża (chodź pewnie kilkusetosobowa) grupa może dać tak spektakularny popis. Zawsze jak sięgam pamięcią do tych mistrzostw to pierwsze co przychodzi mi do głowy, to właśnie atmosfera na tej hali. Nigdy później czegoś takiego nie przeżyłem.
W tym miejscu chciałbym napisać kilka słów o meczu, ale zanim o meczu z Niemcami cofnę się jeszcze o kilka dni, bo wtedy działy się rzeczy ciekawe, kuriozalne, można powiedzieć barwnie „historia mundialu”. Jak wiadomo pierwszy mecz na mistrzostwach przegraliśmy z Ekwadorem po bardzo słabej grze. Nastroje w drużynie, w kraju, wśród kibiców były kiepskie. Okładka gazety „Fakt” po meczu (wielkie napisy „Wstyd, Żenada, Kompromitacja, Hańba, Frajerstwo. Nie wracajcie do domu”) doskonale oddawała piłkarską rzeczywistość jaka panowała bezpośrednio po tej porażce. Chodź słowa oczywiście przesadzone i raczej nie podnoszące na duchu, szybko rozeszły się po Polsce, a okładka zyskała status kultowej. Niestety kompromitacja miała ciąg dalszy. Na tradycyjnej konferencji prasowej, która odbywała się zwyczajowo w kolejny dzień po meczu stawiali się zwykle trener, zawodnicy, ewentualnie władze PZPN-u. Na konferencji po meczu z Ekwadorem stawili się przedstawiciele związku i przedstawiciel reprezentacji… kucharz. Tak to nie żart, po blamażu zamiast trenera i kapitana na konferencji prasowej pojawia się kucharz, aby opowiadać o diecie piłkarzy. Michał Olszański prowadzący briefing zachęcał zgromadzonych dziennikarzy do zadawania pytań kucharzowi. Cyrk na kółkach i sytuacja chyba bez precedensu jeśli chodzi o międzynarodową piłkę nożną. Skończyło się na tym, że uczestniczący w konferencji Michał Listkiewicz i Antoni Piechniczek próbowali odpowiadać na pytania dziennikarzy, tłumacząc trenera i piłkarzy… dniem wolnym. Spacery, łowienie ryb, msza święta w Hanowerze takie były argumenty piłkarskich władz. Wracając do meczu z Niemcami, nasi zachodni sąsiedzi wystawiają w pierwszym składzie atak gliwicko-opolski czyli parę Podolski – Klose i trzeba przyznać, że obaj grali pierwsze skrzypce. Kultura gry i umiejętności piłkarskie były po stronie Niemców, ale Polacy udowodnili, że slogan „waleczni i niebezpieczni” który był ich mottem na mundialu, akurat w tym meczu faktycznie pasował do tej drużyny. W pierwszej połowie dwie świetne okazje miał Klose, raz strzelił minimalnie obok słupka, drugi raz Boruc kapitalnie obronił, podobnie jak strzał Podolskiego. W odpowiedzi strzelali Żurawski i Jeleń, ale oba strzały były słabe, sygnalizowane i Lens Lehmann bez problemu obronił oba uderzenia. Druga połowa zaczęła się od ataków Niemców, jednak Polacy skutecznie się bronili. Kolejny raz potężną bombę Mirosława Klose obronił Boruc, a w odpowiedzi Ireneusz Jeleń strzelił wprost w bramkarza. Niestety w 75 minucie Radosław Sobolewski dostał drugą żółtą kartkę za faul na środku boiska, osłabieni Polacy zupełnie oddali inicjatywę. Niemcy szturmowali polską bramkę, ale wtedy nastąpił „Artur Boruc Show”. Polski bramkarz bronił jak w transie, nawet w sytuacjach wręcz niemożliwych do obrony. Gdy wydawało się że mecz zakończy się bezbramkowym remisem, Niemcy przeprowadzili ostatnią akcje i dośrodkowanie z prawej strony Davida Odonkora na bramkę zamienił Oliver Neuville. Niestety ta jedna akcja zniweczyła trud wniesiony w ten mecz przez polskich piłkarzy i oznaczała definitywne odpadnięcie z turnieju. W opiniach pomeczowych zdecydowanie najlepszymi graczami po stronie Niemiec byli Mirosław Klose i Oliver Neuville, jednak moim zdaniem najważniejszym wydarzeniem meczu była 63 minuta i wejście na plac gry wspomnianego wcześniej Davida Odonkora. Piłkarza przed mistrzostwami i zresztą później także dosyć anonimowego, dla którego mecze na turnieju były dopiero pierwszymi w kadrze Niemiec. Zawodnik ten dysponował niesamowitą szybkością i szalał na prawym skrzydle. Od momentu jego wejścia na boisko akcję drużyny Niemiec nabrały dynamiki i cały ciężar gry został przerzucony na prawą stronę boiska i na Odonkora właśnie. Dryblował, dośrodkowywał, zawiązywał akcję z których Niemcy oddawali groźne strzały, do tego wykonał decydujące podanie po którym padł gol w 90 minucie. Zdecydowanie najlepszym polskim zawodnikiem (jeśli nie w ogóle najlepszym zawodnikiem na boisku) był Artur Boruc. Jego parady pokazywano we wszystkich sportowych serwisach informacyjnych, szkoda tylko, że nie dały one chociaż punktu w tym meczu. Na szczególną pochwałę zasłużył Ireneusz Jeleń, który także świetnie się prezentował, nie tylko strzelał ale także napędzał akcje Polaków. Mieliśmy w tym meczu także jeden pojedynek Odonkor – Jeleń. Starcie szybkościowe przy linii bocznej najbardziej dynamicznych zawodników obu zespołów zdecydowanie wygrał Jeleń, który na kilku metrach zostawił w tyle Odonkora, ten musiał się ratować faulem, aby przerwać groźna akcję Polaków (żółta kartka). Występ Jelenia w tym meczu i ogólnie na mistrzostwach pokazał jak ważna jest aktualna forma zawodnika. Piłkarz z polskiej ligi, z Wisły Płock, zdecydowanie „nie pękł” w meczu przeciwko trudnemu przeciwnikowi i zagrał dużo lepiej niż inni polscy zawodnicy występujący (lub siedzący na ławkach rezerwowych) w zagranicznych klubach. Finalnie turniej przegrany, a na pocieszenie został nam mecz z Kostaryką.
Mecz z Niemcami się skończył, a ja musiałem szukać miejsca do spania. Nie w hotelu, nie w hostelu czy na kwaterze – gdziekolwiek. W tym momencie najważniejsze było aby znaleźć miejsce gdzie nie będzie lać i wiać (chodź wtedy akurat pogoda była ok). Plątałem się trochę po mieście i ostatecznie wybór padł na dworzec kolejowy. Znalazłem jakiś pusty kąt (wtedy był pusty), położyłem się na podłodze i zasnąłem. Zasypiałem w kącie sam a obudziłem się w tłoku. Oczywiście w cudzysłowie w tłoku. Rano obok mnie spały z jednej strony trzy Japonki, z drugiej strony dwójka Włochów, a jeszcze dalej Meksykanie. Co ciekawe wszyscy owinięci byli we flagi narodowe. Ot tak dworzec kolejowy zamienił się w sypialnie międzynarodową. Po ciężkiej, ale dobrze przespanej nocy, a w oczekiwaniu na autokar powrotny ruszyłem na miasto. Tak plątając się po Dortmundzie, przypadkowo spotkałem kilku chłopaków z Polski. Rozmowa o meczu, o mieście, o Polsce i tak się zakolegowaliśmy. Imion nie pamiętam jeden był z Bielska-Białej, drugi z Brzeszcz, trzeci bodajże z Krakowa. Okazało się, że każdy miał ciekawe historie „noclegowe”. W pamięci zapadła mi historia jednego z chłopaków, który podobnie jak ja szukał kawałka podłogi do spania. Wybór w jego przypadku padł na parking podziemny. Gdy kładł się spać, nagle podszedł do niego ochroniarz (Niemiec), ale zamiast go wyrzucić, zaproponował miejsce do spania w swojej „kanciapie” na parkingu. Warunek był jeden, spanie maksymalnie do 5 rano, gdyż później przychodził zmiennik (Rosjanin). Niemiec bał się, że Rosjanin widząc śpiącą osobę doniesie do szefa i ten straci pracę. I faktycznie chłopak wyspał się wygodnie do 5 rano. Pogadaliśmy z chłopakami kilkanaście minut, otrzymałem nawet propozycję darmowego transportu do Szczecina. Dostałem bilet z meczu na pamiątkę, zrobiliśmy parę wspólnych zdjęć i każdy poszedł w swoją stronę. Mi zostało już tylko zjeść frankfurterkę, znaleźć autokar i ruszyć w drogę powrotną do Polski.
14 czerwiec 2006
Dortmund – Westfalenstadion – widzów 65000
Niemcy – Polska 1:0 (0:0)
1:0 – Neuville 90’
Niemcy: Lehmann – Friedrich (64′ Odonkor), Mertesacker, Metzelder, Lahm, Schweinsteiger (77′ Borowski), Ballack, Frings, Schneider, Podolski (71′ Neuville), Klose.
Polska: Boruc – Bosacki, Baszczyński, Bąk, Żewłakow (83′ Dudka), Sobolewski, Krzynówek (77′ M.Lewandowski), Smolarek, Radomski, Żurawski, Jeleń (90′ Brożek).
Żółte kartki: Ballack, Odonkor, Metzelder (Niemcy) – Krzynówek, Sobolewski, Boruc (Polska)
Czerwona kartka: Sobolewski (Polska)