„Tiki-taka” a sprawa Polska
Dla kadry Franciszka Smudy nadchodził kolejny poważny sprawdzian. Do tej pory nasza kadra przygotowująca się do EURO 2012, ogrywała się z europejskimi średniakami (wyjątek stanowił wcześniejszy mecz sparingowy z silną reprezentacją Serbii). Tym razem poprzeczka została zawieszona najwyżej jak się da, gdyż naprzeciwko biało-czerwonych miała stanąć reprezentacja Hiszpanii. La Furia Roja to aktualny Mistrz Europy. To drużyna, która od kilku lat rządziła i dzieliła w światowej piłce. Znakiem rozpoznawczym Hiszpanów była słynna „tiki-taka”, czyli gra oparta na wymianie setek podań i zdobywaniu w ten sposób przestrzeni na boisku. Styl ten Hiszpanie dopracowali do perfekcji, na bazie gry FC Barcelony, której zawodnicy stanowili kręgosłup drużyny narodowej. Barcelona rządziła w Hiszpanii i w Europie, La Furia Roja rządziła na świecie. Model gry zwany „tiki-taka”, który przyniósł drużynom z Półwyspu Iberyjskiego tyle sukcesów w klubowej i reprezentacyjnej piłce na trwałe zapisał się w historii światowego futbolu. Za twórcę tego stylu gry uważa się Holendra Johana Cruijffa, chodź należy zauważyć, że podwalimy intensywnego futbolu wymyślił jego rodak Rinus Michels (twórca potęgi Ajaxu i reprezentacji Holandii początku lat 70-tych XX wieku). Wymyślił on futbol totalny, czyli styl gry polegający na uczestniczeniu zarówno w obronie, jak i ataku wszystkich piłkarzy danego zespołu. „Tiki-taka” była poniekąd kontynuacją tej wizji footballu, z tym że wymienność podań i pozycji na boisku oraz intensywność gry była dużo wyższa. Uważa się, że do perfekcji ten system gry dopracował Pep Guardiola (FC Barcelona 2008-2012), a na grunt reprezentacyjny przenieśli go Luis Aragonés i Vicente del Bosque. Tym razem z tym „walcem”, który rozjeżdżał wszystkich swoich przeciwników miała zmierzyć się reprezentacja Polski. Dla hiszpańskiej drużyny miał to być ostatni sprawdzian przed zbliżającymi się Mistrzostwami Świata w RPA. Jako miejsce tego meczu wybrano stadion Estadio Nueva Condomina w Murcji.
Zapowiadał się super sparing w ciekawym regionie Hiszpanii więc od razu z Łukaszem i Danielem podjęliśmy decyzję, że jedziemy na mecz. Naszą bazą było Alicante, skąd tylko rzut beretem do Murcji. Ryanair lata na miejsce, bilety kupione, pozostało czekać na lot. Hiszpania i Alicante witają nas piękna pogodą (jakie miłe wynagrodzenie wcześniejszego „ulewnego” wyjazdu do Kufstein). Zresztą przez cały nasz wyjazd w Hiszpanii panowały bardzo duże upały. Pierwszy dzień poświęcamy na zwiedzanie Alicante. Promenada, marina, fort – dzień mija nam na spacerach i sączeniu Estrelli. W dniu meczu rano pociągiem jedziemy do Murcji. Tam też na początku rekonesans miasta. Chcieliśmy zobaczyć najważniejsze miejsca oraz udać się na stary stadion w Murcji (La Condomina), ulokowany w samym centrum miasta, gdzieś na osiedlu między blokami. Okazało się, że obiekt mogący pomieścić 16.500 widzów popadał w ruinę. Teren stadionu był ogólnodostępny, więc weszliśmy na murawę i pooglądaliśmy stadion od środka. Spotkaliśmy nawet gospodarza obiektu, który opowiedział nam co nieco o starym stadionie i zrobił pamiątkowe zdjęcie. Po południu był czas na integrację z innymi kibicami w miejscowych pubach. Po meczu nie mieliśmy noclegu w Murcji. Plan był taki, że szukamy jakiegoś późnego transportu do Alicante lub z racji tego, że mecz skończy się pewnie blisko północy szukamy lokalnego baru i zostajemy tam do rana. Z racji tego, że stadion Nueva Condomina znajdował się na obrzeżach miasta (właściwie na pustkowiu z dala od zabudowań) to na mecz docieramy transportem miejskim. Nie widzieliśmy dotąd zbyt wielu nowoczesnych obiektów piłkarskich dlatego stadion z zewnątrz i wewnątrz zrobił na nas duże wrażenie. Docieramy na stadion dość późno, cały sektor jest już oflagowany, więc nasza 7-metrowa „Libiążówka” zostaje tym razem w plecaku. Oglądamy stadion, rozgrzewkę i czekamy na mecz.
Polska kadra było bojowo nastawiona do tego starcia. Ostatnie dwa mecze co prawda bezbramkowo zremisowała, ale jakość gry i ilość stwarzanych sytuacji mogła napawać optymizmem. Może zacznę od tego, kto stanął na przeciwko biało-czerwonych. Wystarczy wymienić takie nazwiska jak: Casillas, Ramos, Pique, Puyol, Silva, Alonso, Busquets, Xavi, Fabregas, Iniesta, Villa czy Torres. Czas pokazał, że ta konstelacja hiszpańskich gwiazd tworzyła jedną z najsilniejszych reprezentacyjnych drużyn piłkarskich w historii piłki nożnej. Franciszek Smuda (w swoim niepodrabialnym stylu) przekonywał przed meczem, że „nie ma się co ich bać! Jedzą to samo co my”. Sztab kadry myślał zdroworozsądkowo i odradzał „machanie szabelką”, Smuda postawił jednak na swoim i ustawił zespół ofensywnie. Oczywiście ofensywnie na papierze, bo na boisku była rozpaczliwa obrona. Polacy od początku poszli na wymianę ciosów. Wróć, próbowali pójść na wymianę ciosów, co skończyło sie sromotną porażką. Był to dotkliwy nokaut. Wynik to jedno, ale równie wymowny był styl tej porażki. Polacy nie istnieli na boisku, a ich gra w dużej mierze skupiała się na bieganiu wokół operujących piłką Hiszpanów. Popis techniki piłkarze La Furja Roja dali już w pierwszych sekundach spotkania, kiedy po przejęciu piłki grali w przysłowiowego „dziadka” z polskimi piłkarzami i po serii, krótkich, szybkich podań wywalczyli pierwszy rzut rożny w tym meczu. W 2′ Hiszpanie budowali akcje od tyłu wymieniając między sobą kilkanaście podań. Ruchliwość i operowanie piłką to dwa elementy, w których obie drużyny dzieliła przepaść. Polacy potrafili wymienić maksymalnie trzy podania, po których następowała strata. Hiszpanie wymieniali tych podań setki. Piłka chodziła jak po sznurku i to wszystko na nieprawdopodobnej szybkości. W 12 minucie szybka wymiana podań, piłka trafia na lewe skrzydło do Andresa Iniesty. Ten miękko, zewnętrzną częścią stopy dośrodkowuje, w polu karny wślizgiem atakują piłkę Xavi i David Villa i ten ostatni pakuje ją do bramki. O ile akcja bramkowa Hiszpanów była piękna, to to co zrobili dwie minuty później należy nazwać „piłkarskim dziełem sztuki”. Wymiana piłki przed polem karnym była za szybka dla naszych obrońców, asysta drugiego stopnia Iniesty genialna (miękki lob na całą naszą linią obrony), dalej Xavi z pierwszej piłki podaje do Davida Silvy i ten trafia do pustej bramki. Piłkarska poezja. Z drugiej strony zastanawia bierność i brak agresji naszych obrońców. Dekoncentracja, brak sił, pogoda, niewystarczające umiejetności, w tym miejscu można podstawić każdy z tych czynników. Akurat w tym meczu szkoda kogokolwiek krytykować bo różnica klas była ogromna i wyciąganie błędów poszczególnych zawodników nie miało sensu. Lepiej skupić się na koncercie gospodarzy. Schemat ich gry w pierwszej połowie był cały czas taki sam. Bardzo szybki odbiór piłki i od razu przetransportowanie jej do ofensywnych zawodników. A tam seria szybkich podań, wymienność pozycji, sztuczki techniczne i co rusz odgłos zachwytu ze strony trybun. Plusy Polaków w pierwszej połowie meczu? Chodź bardzo bym chciał nie da się czegokolwiek wymienić. Jeśli szukamy na siłę można wskazać akcję rozpaczy Roberta Lewandowskiego i Sławka Peszki, gdzie po strzale Peszkina, hiszpański bramkarz musiał wybić piłkę na rzut rożny. Pozytyw to także trzy dobre pułapki ofsajdowe, na które nasz blok obronny złapał wychodzącego na dobre pozycje Davida Villę. Skoro po pierwszej połowie przychodzi się cieszyć z dobrze zastawionych pułapek ofsajdowych pokazuje to skale dramatycznej gry biało-czerwonych. Po latach w jednym z wywiadów Michał Żewłakow przywołał anegdotę z tego spotkania dotyczącą Dariusza Dudki. Nasz defensywny pomocnik był tak zmęczony bieganiem między hiszpańskimi zawodnikami, że miał „mroczki w oczach”. Był pewny, że to końcówka pierwszej połowy, gdzieś 43 minuta, spojrzał na zegar a tam dopiero… 8 minuta meczu. To pokazuje na jaką karuzelę Hiszpanie wsadzili naszych zawodników. Druga połowa to już totalne murowanie bramki. Mimo obecności całej naszej drużyny na własnej połowie, Hiszpanie kilkoma podaniami stwarzali sobie kolejne sytuacje strzeleckie. W 51 minucie sprytne rozegranie rzutu wolnego przez Xaviego, który podał płasko wzdłuż pola karnego. Do piłki dopadł Xabi Alonso, uderzył i piłka po rykoszecie od Lewandowskiego wpadła do bramki. Lewy ewidentnie zmienił tor lotu piłki i uniemożliwił skuteczną interwencję Tomaszowi Kuszczakowi, ale w oficjalnych statystykach bramkę zapisano jednak Xabiemu Alonso. Siedem minut później hiszpański defensywny pomocnik do bramki dorzucił kapitalną asystę. Alonso wypatrzył wbiegającego w pole karne Cesca Fabregasa, zagrał mu prostopadłą piłkę, a pomocnik Arsenalu wykorzystał sytuację sam na sam z polskim bramkarzem. W 76 minucie kolejne trzy szybkie, magiczne podania, które rozmontowały naszą obronę. Fabregas zagrał prostopadle w pole karne do Pedro Rodrigueza, ten podciągnął kilka metrów z piłką, zagrał do Fernando Torresa, który z kilku metrów trafił do bramki. Pedro najpierw asystował, a potem w 81 minucie lobem zdobył szóstego gola. Przed wyższą porażką uchronił nas Kuszczak broniąc bardzo groźne strzały Jesusa Navasa i Sergio Ramosa. Pogrom w Murcji stał sie faktem. Cały świat zderzał się z hiszpańską „tiki-taką” na gruncie klubowym i reprezentacyjnym, dla Polaków to zderzenie okazało sie bardzo brutalne. Ten mecz nie tylko unaocznił braki polskich piłkarzy, ale pokazał jaka przepaść dzieli nas od najlepszych. Z aktualnym mistrzem Europy (przyszłym Mistrzem Świata), drużyna w budowie, drużyna aspirująca jaką była wtedy Polska powinna zagrać z dużym respektem. Tymczasem Franz Smuda postawił na odwagę i brak pokory dla rywala. Odważne wypowiedzi sprzed meczu zostały boleśnie zweryfikowane. Zresztą sam selekcjoner na konferencji prasowej po meczu przyznał się do błędu, twierdząc, że „Hiszpanie zdominowali nas fizycznie i już po 20 minutach widział, co się święci”. Najlepszy na boisku był Iniesta, który czarował techniką i zagrywał mnóstwo otwierających podań (był najlepszy mimo iż w tym meczu zagrał tylko… pierwsze 40 minut). Mecz z Polską był dla drużyny La Furia Roja ostatnim sprawdzianem przed wyjazdem na Mistrzostwa Świata do RPA. Ostatni test-mecz wypadł dla nich okazale. 33 dni później Hiszpania zagrała w finale Mundialu z reprezentacją Holandii. W meczu finałowym w pierwszym składzie zagrało aż 9 zawodników, którzy grali w sparingu z Polską. Trener Vicente del Bosque dokonał roszad tylko na prawej stronie boiska, gdzie od pierwszej minuty zagrał Sergio Ramos zamiast Álvaro Arbeloi (prawa obrona) oraz Pedro zamiast Davida Silvy (prawa pomoc). Po golu Andresa Iniesty w 116 minucie dogrywki, Mistrzem Świata została reprezentacja Hiszpanii. Po latach bardzo często wracamy do Roberta Lewandowskiego i do faktu, że niesprawiedliwie w 2021 roku nie zdobył trofeum Złotej Piłki. Moim zdaniem jeszcze bardziej niesprawiedliwy był werdykt w 2010 roku. Nagrodę zdobył wówczas Lionel Messi, a tylko drugie miejsce zajął Andres Iniesta. Iniesta, który poprowadził Hiszpanię do Mistrzostwa Świata, strzelając decydującego gola w finale, który poprowadził Barcelonę do 20 tytułu Mistrza Hiszpanii, który poprowadził Barcelonę do półfinału Ligi Mistrzów (przegrana w półfinale z Interem, Barcelona zdobyła Ligę Mistrzów sezon wcześniej i sezon później). Tyle laurów, ale jednak nie wystarczyło.
Wracając do meczu to pierwsze solidne wyjazdowe lanie zaliczone. Na „lekkim kacu” spowodowanym wynikiem – jedynie wynikiem:), zaczynamy powoli myśleć o opuszczeniu stadionu. Na koniec krótka sesja zdjęciowa i pada komenda – idziemy! Zaraz za stadionem setki ludzi kłębią się w oczekiwaniu na przyjazd autobusów, które miały rozwieźć kibiców po mieście. Szybko przekalkulowaliśmy, że prędko nie wydostaniemy się z okolic obiektu i lepiej będzie pójść pieszo, tym bardziej, że coraz więcej osób rozczarowanych oczekiwaniem na transport, zaczęło kierować się w ciemno w stronę miasta. „W ciemno” w sensie dosłownym, gdyż tak jak zauważyłem wcześniej stadion znajdował się poza miastem, pośrodku niczego. W tle w odległości kilku kilometrów widać było jedynie światła osiedli co pozwalało dość łatwo określić kierunek marszu. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że dotarcie do pierwszych bloków to jedno, a dojście potem do centrum to kolejne około 6 km. Teren bardzo płaski, taki typowy hiszpański step – trochę piasku, trochę kamieni i jakiejś niskiej, wyschniętej roślinności. Najgorsze było wdepnąć w pojawiające się co jakiś czas niskie, kujące narośla. Droga mija szybko. Idziemy szybkim krokiem, a obok nas mniejsze lub większe grupki innych kibiców podążających w tym samym kierunku. Pod nogami niewiele było widać, na szczęście płaski teren sprawiał, że poruszało się sprawnie i bezpiecznie. Po kilkudziesięciu minutach docieramy na skraj osiedla. Tutaj już pojawia się oświetlenie uliczne i asfalt, więc dalej do centrum przemieszczamy się w miarę płynnie. Docieramy w okolice dworca i okazuje się, że nasze plany „spaliły na panewce”. Po północy żaden pociąg ani autobus nie jechał w kierunku Alicante (liczyliśmy się z taką opcją), ale zaskoczyło nas, że samo miasto okazało się… wymarłe. I to nie małe miasto bo prawie półmilionowe. Wszystkie sklepy, lokale, a nawet stacje paliw były zamknięte, Zrobiliśmy szybki obchód centrum i utwierdziliśmy się w tym, że miasto jest „zamknięte” na noc. No cóż zbliżała się druga w nocy, sił zaczęło brakować, oko leciało więc postanowiliśmy znaleźć miejsce gdzie można przycupnąć. Noc była ciepła więc odpoczynek pod gwiazdami jakoś nie specjalnie nas przerażał. Finalnie ustaliliśmy, że pójdziemy do parku i posiedzimy na ławkach do rana. Idąc w stronę naszej miejscówki, zorientowaliśmy się, że było więcej Polaków bez pomysłu na nocleg. Idąc ulicą dotarliśmy do skrzyżowania, na którym była mała zielona wysepka, takie mini rondo. Patrzymy, a na tym rondzie, na tej wysepce ktoś… śpi. Podchodzimy bliżej, a tam czwórka mężczyzn w biało-czerwonych szalikach. Trochę się uśmialiśmy, że znaleźli sobie top miejscówkę! To były jeszcze czasu mocno przedsmartfonowe i raczkujących mediów społecznościowych. W dzisiejszych realiach „śpiochy z ronda” byliby pewnie memami, a ewentualne zdjęcie wrzucone do sieci stałoby się viralem i byłoby łączone z meczem piłkarzy. My docieramy do naszego parku na uboczu. Gdzieś na końcu alejki parkowej akurat obok siebie były trzy ławki. Każdy zajął swoją, chwilę gadamy, ale każdego zmaga sen i wkrótce zasypiamy na tych ławkach. Przesypiamy noc, a rano czeka nas nagła pobudka. Dosłownie i w przenośni „zimny prysznic”. Najpierw Łukasz podrywa się nagle z miejsca. Okazało się, że w miejscach naszych ławek rozciągnięte były węże zraszające zieleń i punktualnie o 6 rano trysnęły wodą akurat Łukaszowi prosto w twarz. Mieliśmy z niego niezły ubaw, po czym wokół naszych ławek woda też wybiła z wężów, trochę nas zraszając. To był znak, że pora wstawać i iść na dworzec szukać transportu. Pierwszym pociągiem wracamy do Alicante, a niedługo potem jedziemy na lotnisko i wracamy do Polski.
8 czerwiec 2010
Murcja – Estadio Nueva Condomina – widzów 32.000
Hiszpania – Polska 6:0 (2:0)
1:0 Villa 12′
2:0 Silva 14′
3:0 Alonso 51′
4:0 Fabregas 58′
5:0 Torres 75′
6:0 Pedro 81′
Hiszpania: Casillas — Arbeloa (55′ Ramos), Pique, Puyol (72′ Marchena) — Capdevila, Silva (55′ Navas), Xabi Alonso, Busquets, Xavi (56′ Fabregas), Iniesta (40′ Pedro) — Villa (66′ Torres)
Polska: Kuszczak — Wojtkowiak, Żewłakow, Glik (46′ Sadlok), Dudka — Peszko (78′ Jodłowiec), Murawski, Mierzejewski (46′ Matuszczyk), Błaszczykowski (82′ Cetnarski) — Nowak (46′ Rybus), Lewandowski (67′ Sobiech)