Bałaganu i blamażu cd…
Po blamażu w Mariborze eliminacje były już praktycznie przegrane. Na finiszu czekały nas jednak dwie prestiżowe potyczki z naszymi południowymi sąsiadami. Jako pierwsze zaplanowane było starcie z Czechami w Pradze. Aura wokół polskiej piłki po ostatnich meczach, podsycona dodatkowo wydarzeniami na Słowenii była fatalna. Sytuację mogło poprawić jedynie przekonujące zwycięstwo na Stadionie Letna w Pradze (wówczas stadion nosił nazwę Generali Arena). Kibic jest z drużyną na dobre i na złe dlatego obecność w stolicy Czech była obowiązkowa. Opcji dotarcia na mecz było sporo ale i tym razem zdecydowałem się na wyjazd kibicowski. Razem z Tomkiem i Sebastianem dołączyliśmy do ekipy wyjazdowej kibiców Beskidu Andrychów (w tym czasie fani z Libiąża i Andrychowa żyli w przyjaźni). Godzina wyjazdu nie była precyzyjnie określona, dlatego z dużym wyprzedzeniem udaliśmy się do Andrychowa. Zanim autokar wyruszył w drogę był czas na wspólną zabawę i integrację w miejscowym klubie. W środku nocy wyruszyliśmy do Czech. Część autokaru spała, część bawiła się dalej. Z przygodami na granicy nad ranem docieramy do Pragi. Plan wyjazdu nie był jakoś ściśle określony, więc na miejscu każdy mógł dowolnie dysponować czasem. W ciągu dnia udało mi się zaliczyć Hradczany wraz ze Złotą Uliczką, byłem także na wzgórzu Letna. Na kilka godzin przed meczem pokręciłem się trochę w okolicy stadionu podziwiając Pragę z wielu punktów widokowych. A propos stadionu był to kolejny wyjazd pod hasłem „jakoś to będzie” czyli bez biletu na mecz i bez pomysłu gdzie ten mecz ewentualnie oglądać (zainteresowanie wejściówkami było tak duże, że nie udało mi się ich kupić w otwartej sprzedaży). Godziny mijały zbliżała się pora meczu. W centrum miasta na Rynku Staromiejskim planowana była zbiórka kibiców i wspólny przemarsz w stronę stadionu. Na kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem, pokaźna grupa polskich kibiców ruszyła ulicami Pragi. W wielu pomeczowych relacjach pojawiły się zdjęcia tłumu rozśpiewanych polskich fanów idących ulicami czeskiej stolicy w stronę stadionu. Cała grupa była eskortowana przez kordon czeskiej policji. Z czasem funkcjonariusze prewencji zaczęli się agresywnie zachowywać w stosunku do polskich kibiców. Awantura wisiała w powietrzu. Pomny przykrych doświadczeń z Mariboru postanowiłem odłączyć się od maszerującej kolumny i poszukać jakiegoś pubu gdzie mógłbym oglądnąć mecz. Jak się okazało niedługo potem rozpoczęły się burdy. Huk petard, blask zapalonych rac, krzyki, do tego policja na koniach i zablokowane ulice – taki obraz pojawił się w przekazie medialnym jeszcze przed meczem. Krótko mówiąc działo się w Pradze. Nie będę pisał o szczegółach bo w tych wydarzeniach nie uczestniczyłem. Znalazłem pub w okolicach stadionu i przy czeskim piwku odliczałem minuty do rozpoczęcia meczu.
Jak pisałem wyżej dramatyczna gra reprezentacji w eliminacjach do czempionatu w Republice Południowej Afryki spowodowała, że w polskiej piłce nożnej wrzało. Całe środowisko piłkarskie czyli kibice, dziennikarze, byli piłkarze, a nawet władze państwowe miało dość fatalnych wyników i nieudolnego zarządzania związkiem. Wokół kadry się paliło a PZPN zamiast gasić pożar dolał oliwy do ognia. Po meczu ze Słowenią w kuriozalnych okolicznościach zwolniono trenera Leo Beenhakkera. Wszyscy, którym na sercu leżało dobro polskiej piłki nożnej domagali się radykalnych zmian, których zaczątkiem miał być wybór niezależnego, ambitnego trenera. Tymczasem Prezes PZPN Grzegorz Lato misję prowadzenia piłkarskiej kadry powierzył Stefanowi Majewskiemu, który nie dość że nie miał poparcia społecznego, to był powszechnie kojarzony z pzpenowskim betonem. Po tej decyzji marazm i chaos w polskiej piłce jeszcze bardziej się pogłębił, a kibice dali upust swojej frustracji w czasie meczu w Pradze. O ile w pierwszych kilkudziesięciu minutach polscy fani prowadzili wzorowy doping, będąc dużo bardziej słyszalni od czeskich kibiców (tego dnia frekwencja na stadionie Sparty Praga była zawstydzająca) o tyle z czasem charakter dopingu bardzo się zmienił. W pewnym momencie na trybunach zaczął się festiwal ubliżania, krzyków, gwizdów i wyzwisk skierowanych w stronę „leśnych dziadków” z piłkarskiej centrali oraz personalnie w kierunku prezesa PZPN. Taka była smutna rzeczywistość polskiej piłki. Radykalnych zmian nie było w osobie trenera, natomiast sam selekcjoner zdecydował się na zupełne przebudowanie polskiej kadry opierając ją na zawodnikach z ligi polskiej. Aż 8 polskich piłkarzy, którzy pojawili się na placu gry w tym meczu na co dzień biegało po krajowych boiskach. Naprzeciw Polaków wystąpiła kadra Czech w najmocniejszym składzie z Tomasem Rosickym i Jaroslavem Plasilem w środku pola i Milanem Barosem w ataku. Tak drastycznych zmian personalnych w składzie reprezentacji Polski nie spodziewał się nawet sponsor techniczny kadry, który nie zdążył przygotować spersonalizowanych koszulek meczowych (kadrowicze grali w koszulkach bez nazwisk, jedynie z numerem na plecach). Przed meczem odbyła się miła uroczystość uhonorowania „czeskiego wieżowca” czyli Jana Kollera, który przez lata był gwiazdą reprezentacji Czech oraz m.in. Borussii Dortmund i AS Monaco. Obecne gwiazdy czeskiej kadry dały pokaz gry już na początku spotkania. W 2 minucie meczu swój geniusz pokazał Tomas Rosicky, który na środku boiska balansem ciała zwiódł polskiego zawodnika, obrócił się z piłką i miękko dośrodkował w pole karne gdzie do sytuacji strzeleckiej doszedł Daniel Pudil ale strzelił bardzo niecelnie. Chwilę później bo już w 5 minucie znów bardzo dobra sytuacja Czechów, w sytuacji w polu karnym znalazł się Plasil ale nie zdążył dobiec do mocno zagrywanej piłki. Z czasem mecz się wyrównał, ale lepsi piłkarsko byli nasi południowi sąsiedzi. Bardzo dobry w wykonaniu Polaków był fragment gry między 25 a 35 minutą meczu, kiedy składne akcje i dośrodkowania naszych zawodników kończyły się serią rzutów rożnych. Po jednym z nich w 32 minucie biało-czerwoni krótko rozegrali piłkę. Ludovic Obraniak podał do Kuby Błaszczykowskiego ten dośrodkował w pole karne do Ireneusza Jelenia. Irek przyjął piłkę na klatkę piersiową i strzelił z pierwszej piłki ale Petr Cech zdołał sparować piłkę na rzut rożny. W 37 minucie mieliśmy mnóstwo szczęścia. Zaczęło się od niepewnego wybicia piłki przez bramkarza Wojciecha Kowalewskiego, błąd próbował naprawić Seweryn Gancarczyk, ale tak nieskutecznie, że wyłożył piłkę Plasilowi, ten dośrodkował z prawej strony, w polu karnym Baros wyprzedził polskich obrońców i zdobył bramkę. Jak się jednak okazało z pozycji spalonej. Trzeba przyznać, że jak na tak eksperymentalny skład, gra Polaków w pierwszej połowie wyglądała przyzwoicie. Jednak od pierwszych minut drugiej połowy Czesi znacznie podkręcili tempo i Polacy zupełnie się pogubili. W 57 minucie serie błędów w polskiej obronie wykorzystał Tomas Necid, który pojawił się na boisku po przerwie. Piłkę w środku pola rozegrali Plasil z Rosickym, ten ostatni posłał podanie na wolne pole do Necida. Czech wbiegł z futbolówką w pole karne, najpierw piłki nie przeciął Kuba Rzeźniczak, potem pojedynek bark w bark przegrał Piotr Polczak i w końcu lekko kopniętą przez Necida piłkę przepuścił przy krótkim słupku Kowalewski. Dużo błędów jak na jedna akcję. Polacy mogli szybko odgryźć się rywalom. W 58 minucie świetna akcja naszych reprezentantów, dośrodkowanie Kamila Grosickiego z lewej strony, Jeleń uprzedza czeskich obrońców i strzela głową, ale Petr Cech wyciągnął się jak długi i zdołał wybić piłkę na rzut rożny. W tym momencie kontrole nad meczem w pełni przejęli nasi południowi sąsiedzi. 62 minuta to rzut rożny wykonywany przez Rosickiego a do sytuacji strzeleckiej w polu karnym doszedł Tomas Sivok ale jego silny strzał głową zdołał obronić Kowalewski. W 66 minucie powinno być 2:0. Akcja Czechów lewą stroną dośrodkowanie Pudila i w polu karnym czystą sytuację strzelecką miał niepilnowany Marek Jankulovski, ale źle trafił w piłkę i jego strzał łatwo obronił polski bramkarz. Minutę później jeszcze lepsza sytuacja. W środku pola wymiana podań między Rosickym i Barosem, pomocnik Arsenalu wypuszcza na czystą pozycję Barosa, ale w sytuacji sam na sam lepszy okazał się Kowalewski. To co nie udało się Czechom w 66 minucie, udało się 6 minut później. Gospodarze dwukrotnie atakowali nasze pole karne i w drugim przypadku po dośrodkowaniu Zdenka Pospecha, w polu karnym Plasil uciekł Polczakowi i pięknym strzałem głową strzelił drugiego gola. Po tej bramce tempo meczu wyraźnie spadło. W 76 minucie błąd w wyprowadzeniu piłki z własnej połowy popełnili Czesi, piłka trafiła na prawe skrzydło do Macieja Iwańskiego, który dośrodkował w pole karne ale Robert Lewandowski źle złożył się do strzału i piłka przeleciała obok bramki. W końcówce meczu gospodarze mieli jeszcze dwie groźne sytuacje strzeleckie. Najpierw w 82 minucie sprytne rozegranie wolnego. Plasil zamiast dośrodkowywać podał piłkę płasko wzdłuż linii pola karnego i Baros oddał silny-niecelny strzał, z kolei w 92 minucie po dośrodkowaniu w pole karne z lewej strony boiska groźny strzał z kilku metrów oddał rezerwowy Jiri Stajner ale Kowalewski stanął na wysokości zadania i obronił tę piłkę. Koniec meczu. Degrengolada polskiej piłki nożnej wciąż trwała, a jej kulminacyjny moment miał dopiero nastąpić.
Kiedy druga połowa jeszcze trwała ja stwierdziłem, że skoro jestem tak blisko stadionu, to muszę wykorzystać „patent z Belfastu” i spróbować wejść na mecz. I faktycznie na 15 minut przed końcem spotkania organizatorzy otwarli bramy stadionu i o dziwo bez większych problemów udało się wejść na obiekt i zobaczyć końcówkę meczu. W tych końcowych fragmentach sportowo nie wydarzyło się nic godnego uwagi, ale fakt bycia na stadionie był dla mnie dużym (nieoczekiwanym) przeżyciem. Mecz się kończy, Czesi się cieszą, polscy piłkarze ze spuszczonymi głowami schodzą do szatni. No cóż wszystkich czekał smutny powrót do domu. Po meczu wszyscy uczestnicy naszego wyjazdu spotykają się w umówionym miejscu zbiórki i autokar rusza w drogę powrotną do Polski.
10 październik 2009
Praga – Generali Arena – widzów 14.000
Czechy – Polska 2:0 (0:0)
1:0 Necid 51′
2:0 Plašil 72′
Czechy: Čech – Pospěch, Sivok, Hubník, Jankulovski, Plašil, Hübschman, Rosický (79’ Jarolím), Pudil (87’ Štajner), Papadopoulos (46’ Necid), Baroš
Polska: Kowalewski – Rzeźniczak, Głowacki, Polczak, Gancarczyk, Błaszczykowski (67’ Peszko), M. Lewandowski, Iwański, Obraniak, Jeleń (63’ R. Lewandowski), Grosicki (81’ Janczyk)
Żółte kartki: Polczak, Iwański, Głowacki (Polska) – Jankulovski, Necid (Czechy)