Pierwsza rysa
Mecze dzielimy na te u siebie i na wyjeździe. W teorii. Oczywiście dla piłkarzy, dziennikarzy, w całej sferze publicystycznej mecz w Polsce to mecz na własnym terenie. W przypadku kibica reprezentacji (może z wyjątkiem tego mieszkającego w Warszawie), nawet mecz w Polsce trzeba traktować w kategorii „wyjazdu” i mieć z tyłu głowy wszystko co się z tym wiąże. Załatwienie wolnego w pracy (poświęcenie urlopu), zaplanowanie logistyki (jak dojechać, jak wrócić), zadbanie o finanse, to tylko niektóre kwestie do „ogarnięcia” przed wyjazdem na mecz. W moim przypadku wygląda tak 99% wypadów. Celowo zrobiłem takie wprowadzenie, bo akurat w przypadku meczu Polska – USA chodź raz było inaczej. Mecz miał odbyć się w Krakowie, a ja w tym czasie studiowałem i mieszkałem w Krakowie. Jakie to cudowne uczucie móc wsiąść w tramwaj, przejechać kilkanaście przystanków wysiąść pod samym stadionem i iść na mecz, zamiast wielogodzinnej tułaczki gdzieś po kraju… ehhh. Co do samego meczu to w tym czasie zainteresowanie reprezentacją i tym meczem sparingowym było gigantyczne. Niby mecz towarzyski, ale dobra gra piłkarzy na przestrzeni ostatnich kilku-kilkunastu miesięcy rozbudziła apetyty kibiców na sukces na nadchodzącym EURO 2008. Skoro zainteresowanie ogromne trzeba było odpowiednio wcześnie zatroszczyć się o bilety. Były to czasy gdzie dystrybucja odbywała się przede wszystkim stacjonarnie więc trzeba się było pofatygować osobiście i kupić bilety w kasach stadionu Wisły. Z racji tego, że zrobiliśmy to ze sporym wyprzedzeniem nie mieliśmy problemu z zakupem wejściówek, które rozeszły się w ciągu kilku dni. Na kilkanaście dni przed meczem odezwali się do nas koledzy z Rakowa, których poznaliśmy podczas wcześniejszego wyjazdu na mecz do Wronek, z pytaniem o możliwość załatwienia biletów na mecz. Bilety dawno były wyprzedane, ale nagle pojawił się komunikat, że na kilka dni przed meczem, w jednej kasie przy stadionie ma być jeszcze dostępne kilkadziesiąt dodatkowych biletów. Skoro tak to daliśmy sygnał, że spróbujemy ogarnąć temat. W dniu planowanej dystrybucji poszliśmy pod stadion. Na godzinę przed rozpoczęciem sprzedaży przed kasą stała już kolejka na kilkanaście osób, ciągle dochodzili nowi chętni, także finalnie utworzył się wężyk na kilkaset osób. Wszyscy z nadzieją na zakup biletów. Czasu do otwarcia kas pozostało niewiele, aż tu nagle pojawiła się 20-30 osobowa grupa „chłopaków w czarnych dresach”. Wiadomo kto to był, więc nie będę zbytnio rozwijał tematu, w każdym bądź razie przesunęli oni kolejkę o kilka metrów i ustawili się zaraz koło okienka kasowego. Rach-ciach sprzedaż potrwała pewnie z 10 minut. W dystrybucji było finalnie kilkaset biletów i praktycznie w całości wykupili je „chłopaki z dzielni”. Wtedy rozpoczęła się sprzedaż „alternatywna”. Bilety były do kupienia z trzykrotną przebitką. Szybko zadzwoniliśmy do Częstochowy, opisaliśmy sytuację i aktualną cenę. Dostaliśmy info zwrotne, żeby kupić cztery bilety. Z czasem okazało się jednak, że ten zakup po zawyżonej cenie był przedmiotem zgrzytu już przed samym meczem. Stadion Wisły był wtedy w przebudowie, a właściwie w budowie, bo po zakończeniu prac wyglądał zupełnie inaczej niż wcześniej. W momencie rozgrywania meczu gotowe były obie trybuny za bramkami, pozostała część obiektu miała jeszcze stary, surowy wygląd. Mimo tego stadion w tym kształcie mógł pomieścić ponad 20.000 widzów. Na meczu był komplet jednak „koniki” trochę przeliczyły się jeśli chodzi o popyt wejściówek. I to zarówno „koniki” w czarnych dresach spod kasy, jak i inne osoby, które wcześniej kupiły bilety w celu późniejszej odsprzedaży. Chętnych na zobaczenie meczu owszem było bardzo dużo, ale większość zainteresowanych kupiła bilety i zapotrzebowanie przed samym meczem było niewielkie. Tabliczek kartonowych z napisem „sprzedam bilet” pod stadionem było mnóstwo, ale nikt nie chciał kupować wejściówek w proponowanych cenach. Stosunek popytu do podaży był tak niekorzystny dla „januszów biznesu”, że bilety przed samym meczem były sprzedawane w cenach nominalnych, a potem nawet sporo poniżej (osoby stojące koło nas na trybunach, weszły na stadion po rozpoczęciu meczu kupując bilety za ułamek ceny). No właśnie bilety przed meczem można kupić w normalnej cenie, a my kupiliśmy je dla chłopaków z Częstochowy sporo drożej i ta różnica nie była mała. Z tego powodu przed meczem było trochę nerwowo, trochę niesłusznych oskarżeń, ale finalnie wszystko rozliczyliśmy i poszliśmy na stadion. Na trybunach komplet, a miało się wrażenie, że nawet nadkomplet, bo na starym stadionie Wisły wszystkie schody, przejścia, ciągi komunikacyjne wypełnione były kibicami. Atmosfera jak na mecz towarzyski top!
Mecz Polska – USA miał być ostatnim oficjalnym meczem sparingowym przed ogłoszeniem przez Leo Beenhakkera oficjalnej kadry na EURO 2008. W planach kadra miała wyjazd 19 maja na zgrupowanie do Niemiec w trakcie którego miały zapadać ostateczne decyzje co do kształtu kadry. Mecz w Krakowie mógł więc decydować o powołaniach na historyczne pierwsze mistrzostwa Europy z udziałem naszej reprezentacji. Wyprzedzając nieco relację dodam, że faktycznie to spotkanie zweryfikowało kilku kadrowiczów ale… negatywnie. Bezpośrednio na pomeczowej konferencji selekjoner powiedział, że kilku piłkarzy tym meczem wypisało się z kadry na EURO. Nazwisk nie przytoczył, ale z przebiegu gry, formy i sytuacji klubowej kadrowiczów można się domyślać o kogo chodziło.
Do tego momentu Leo Beenhakker był w Polsce traktowany niczym „piłkarski zbawiciel” czy „trenerski Bóg”. Po wątpliwym początku kadencji w fotelu selekcjonera, potem kadra Holendra w bardzo dobrym stylu przeszła eliminacje, wygrywając grupę. Od zakończonych kwalifikacji do meczu z USA reprezentacja zagrała cztery oficjalne spotkania kontrolne – wszystkie wygrała, nie tracąc żadnej bramki. Celowo napisałem oficjalne spotkania, bo pomiędzy był jeszcze mecz z zagranicznymi gwiazdami Orange Ekstraklasy, który Polacy przegrali 0:2. W meczu z USA w odróżnieniu od wcześniejszych spotkań reprezentacja zagrała „na galowo”. Pierwsza połowa to był totalny dramat. Polacy może i walczyli, ale nie stworzyli sobie żadnej sytuacji strzeleckiej. Amerykanie także grali przeciętnie, ale wywalczyli sobie kilka stałych fragmentów gry i strzelili z nich dwa gole. Najpierw w 12 minucie dośrodkowanie Donovana z rzutu wolnego, głową na bramkę zamienił Bocanegra, a w 35 minucie znów dośrodkowuje Donovan tym razem z rzutu rożnego, Onyewu gubi w polu karnym Wasilewskiego i niepilnowany strzela drugiego gola. Mecz powinien się na dobre zamknąć zaraz po rozpoczęciu drugiej połowy. Wtedy to koszmarny błąd w kryciu popełnił Bronowicki, Donovan popędził sam na sam z Borucem. Strzelił lekko, precyzyjnie, ale jednak minimalnie niecelnie. Trener Beenhakker w przerwie dokonał czterech zmian licząc, że to odmieni obraz gry. No cóż, gra była odrobinę lepsza, odrobinę szybsza ale nic z tego nie wynikało. Nie takie powinno być zaangażowanie zawodników, którzy bądź co bądź walczyli o załapanie sie do kadry na EURO. Emocje w tym meczu skończyły się w 73 minucie, kiedy to bramkę bezpośrednio z rzutu wolnego (błąd w ustawieniu Artura Boruca) strzelił wprowadzony w drugiej połowie Lewis. Podsumowując to spotkanie należy zauważyć, że przez cały mecz gra totalnie niekleiła się naszej reprezentacji. Jeśli w meczu traci sie trzy bramki, do tego wszystkie trzy po stałych fragmentach gry, przyczyn porażki należy upatrywać w grze obronnej. I faktycznie obrona zagrała bardzo słabo. W teorii formacja powinna być zgrana, bo duet środkowych obrońców (Bąk – Radomski) stanowili zawodnicy doświadczeni do tego na codzień grający w jednym klubie – Austrii Wiedeń. Do tego doszli Wasilewski i Bronowicki, którzy odstawali fizycznie i byli raz po raz ogrywani i wyprzedzani przez amerykańskich zawodników. Swoje dołożył także Boruc, który mógł lepiej zachować się przy straconych bramkach. Gdzie szukać plusów? Niestety w tym meczu takowych nie było, jeśli musielibyśmy znaleźć jakieś pozytywy, to małe plusiki można zapisać przy środkowych pomocnikach – Lewandowskim i Dudce, którzy w destrukcji zagrali poprawnie i chyba jako jedyni w naszej drużynie nie odstawali fizycznie od rywali.
Po tym meczu na wizerunku selekcjonera i jego wizji gry pojawiła się pierwsza rysa. Turniej się zbliżał, a po spotkaniu z poważnym rywalem pojawiło sie dużo znaków zapytania w kontekście kadry na EURO. Wcześniej pisałem o piłkarzach, którzy meczem w Krakowie zamknęli sobie drzwi do kadry. Wydaje się, że jednym z nich był Łukasz Piszczek. Był to okres w karierze „Piszcza” gdzie szukał on swojej optymalnej pozycji na boisko. Wiadomo, że zaczynał jako napastnik, w owym czasie zarówno w reprezentacji jak i w klubie (Hertha Berlin), grał jeszcze na prawym skrzydle i chociażby po występie z USA widać, że to jeszcze nie był Łukasz Piszczek, jakiego oglądaliśmy na dalszym etapie kariery. Finalnie „Piszczu” pojechał na turniej, bo w ostatniej chwili kontuzji doznał Jakub Błaszczykowski i zawodnik Herthy zastapił go w kadrze. Po meczu w Krakowie na boczny tor zostali odstawieni Bronowicki, Radomski, Brożek, Matusiak i oni ostatecznie na turniej nie pojechali. Osobiście uważam, że niespodzianką było pominięcie w ostatecznym zestawieniu Radosława Matusiaka. „RadoMatu” był niejako odkryciem Beenhakkera, który wymyślił go dla kadry i konsekwentnie przez ostatnie kilkanaście miesięcy na niego stawiał. Do tego analizując dwa ostatnie mecze towarzyskie z Estonią i USA to właśnie Matusiak był najaktywniejszym zawodnikiem w drużynie, z Estonią strzelił nawet bramkę. Na tle apatycznie grającej drużyny, on akurat wyróżniał się walecznością i chęcią do gry, ale jak się okazało było to za mało dla selekcjonera.
Kibice w Krakowie nie zawiedli. Zresztą w tych czasach było to juz tradycją, że jeśli do danego miasta przyjeżdżała kadra było to loklane święto i miejscowi kibice zawsze stawali na wysokości zadania jeśli chodzi o oprawy i jakość dopingu. Nie inaczej było z kibicami Wisły. Zorganizowany doping był prowadzony na nowej trybunie od strony ulicy Reymonta, oraz na starym sektorze C od strony Parku Jordana. Co ważne mimo padaki jaka była na boisku, doping na trybunach trwał bez przerwy cały mecz. Nawet po golu na 0:3 na stadionie trwały chóralne śpiewy i długie hsv. Doping docenili przede wszyskim… trener i piłkarze reprezentacji USA, chyba nie przyzwyczajeni do takiej atmosfery na stadionie. W pomeczowym wywiadzie Bob Bradley (trener reprezentacji USA) powiedział: chcę w imieniu swoim i piłkarzy wyrazić zadowolenie, wręcz podziw dla atmosfery na stadionie stworzonej dziś przez polskich kibiców. Gra w takich warunkach była wielką przyjemnością. Głos w sprawie atmosfery na meczu zabrali także kapitan i najlepszy piłkarz Amerykanów. Carlos Bocanegra stwierdził: duże wrażenie zrobili na mnie polscy kibice. Śpiewali przez cały mecz przystrojeni w biało-czerwone barwy. Na pewno było to ciekawe doświadczenie dla mojego zespołu, z kolei Landon Donovan dodał: Atmosfera była wyjątkowa, a kibice wspaniali. Nawet na końcu spotkania głośno dopingowali swój zespół. Wiadomo ogólniki i kurtuazja, ale jednak członkowie reprezentacji przeciwnika zauważyli i docenili klimat stworzony przez kibiców. To tylko potwierdza, że oprawa meczu była na na prawdę wysokim poziomie. No cóż humory po meczu były raczej słabe, na szczęście tym razem nie trzeba wracać przez pół Polski rozmyślając o porażce. Z racji tego, że transport publiczny był przepełniony, spacerkiem przez Błonia i krakowski rynek wróciliśmy do mieszkania.
26 marzec 2008
Kraków – Stadion Miejski im. Henryka Reymana – widzów 21.000
Polska – USA 0:3 (0:2)
0:1 Bocanegra 12’
0:2 Onyewu 35’
0:3 Lewis 73’
Polska: Boruc – Wasilewski, Radomski (62’ Goliński), Bąk, Bronowicki – Piszczek (46’ Łobodziński), Dudka, Lewandowski, Krzynówek (46’ Smolarek) – Żurawski (46’ Garguła), Brożek (46’ Matusiak)
USA: Howard – Pearce (84’ Feilhaber), Bocanegra, Onyewu (62’ Demerit), Cherundolo (73’ Spector) – Donovan (64’ Lewis), Clark, Bradley, Dempsey – Johnson, Ching (62’ Wolff)
Żółte kartki: Wasilewski (Polska) – Wolff (USA)